wtorek, 20 stycznia 2015

Igrzyska ocalenia rozdział 10 "Soczyste jabłka"

Zapanowała błoga cisza, a wszyscy uczniowie wpatrywali się teraz wyczekująco w Demindę. Dziewczyna nie wyróżniała się dotychczas z grupki. Przeciętna uczennica o lichych zainteresowaniach, kiepskim wyglądzie i sławie tej, która się nie poddaje i zawsze przegrywa, cokolwiek nie robi. Tak właśnie widzieli ją pozostali, co było dość smutne. Teraz jednak stała, a ich oczy wpatrzone były w nią jak w guru.
Daniel popełnił samobójstwo, wstając i dając się trafić jakiejś dziwacznej, silnej bestii. Trevor podobnie. Nie zachował ostrożności i poważnie oberwał, prawie pożegnał się z życiem. Tymczasowo jego stanowisko również zaczął zajmować ktoś inny.
Czarnowłosa dziewczyna w ciemnej, wełnianej sukience, która była już nieco od dołu popruta i brudna, stała w bezruchu. Właśnie dała ponieść się emocjom i wydarła się na swoich znajomych. Gdy jednak już udało jej się osiągnąć cel, a wszyscy zamilkli... Nie miała pojęcia jak wybronić się ze swojego zachowania. Zrobiło jej się nieco gorąco. Odnosiła wrażenie, że zaraz padnie na ziemię i będą ją nieść przez las jak Ivana, ranionego wieścią o śmierci Anastazji. Odchrząknęła, westchnęła cicho i opuściła ramiona, zupełnie jakby miała się poddać... Zaczęła jednak myśleć. "Skoro tak ciężko mi się teraz wytłumaczyć... Może wcale nie muszę..." przemknęło jej przez myśl. Uśmiechnęła się niepewnie, jak to zazwyczaj robiła gdy nie odrobiła pracy domowej, a nauczyciel ją o nią zapytał. Po chwili jednak skończyła wyglądać jak dawniej i przybrała nieco chłodniejszy wyraz twarzy. Zacisnęła pięści, przełknęła ślinę. Raz kozie śmierć.
-Wstawać z ziemi natychmiast!- krzyknęła znów, a każdy z nich momentalnie zaczął się podnosić. Stanęli wyprostowani, oszołomieni i zaczęli wytrzepywać swoje ubrania z ziemi, po której chwilę temu się tarzali. Nawet Georgia niechętnie wypełniła rozkaz.- Jeśli tak dalej pójdzie zginiemy w tydzień albo i nie.- dodała już ciszej, ale wciąż tak samo ostro i władczo. Im więcej słów wypłynęło z jej ust tym większe napięcie i powołanie czuła. Musiała zaprowadzić porządek, od tego tam była.
Trevor, wspierany przez Mishę także zbliżył się do grupy, jęknął z bólu i podniósł wzrok na czarnowłosą. Na jej twarzy nie było widać współczucia. Te oczy... Karciły zachowanie chłopaka, wyzywały go, jakby chciała powiedzieć: "Jesteś zupełnym idiotą, że dałeś się tak zaatakować." Jednak chyba powstrzymały ją resztki dawnej dobroci, którą zaczynała tracić z szybkością światła.
-Lepiej będzie jeśli ich teraz poprowadzisz, ale...- tu znów skulił się, czując przeszywający ból w klatce piersiowej. Dziewczyna z trudem trzymała go, opartego o jej ramię. Zastygł zgięty w pół, po czym z wysiłkiem znów, spojrzał na rozmówczynię.- Mam nadzieję, że wiesz co robisz.- dodał wycieńczonym już jakby głosem.
-Oliver pomóż mu.- rozkazała krótko. Blondyn od razu doskoczył do upadającego już niemalże Trevora i przejął go od Mishy. Wtedy znów nastała wyczekująca cisza. Czy skoro zmienili dowódcę, cel ich podróży jest wciąż ten sam? W niepewności czekali na dalszy rozwój wydarzeń, na który się zapowiadało. Myśli w głowie Demindy musiały się jednak odpowiednio poukładać, aby mogła zacząć sprawować godne rządy.
Po pierwsze właśnie w tamtej chwili dotarło do niej, że jest odpowiedzialna za życie tych uczniów, którzy je jeszcze posiadali. Z lekkim, ukrytym w głębi żalem musiała wykreślić z listy podopiecznych Anastazję, Amelię, Evana i Daniela... Choć tak naprawdę była w stu procentach pewna śmierci tylko jednej z tych osób. W końcu jego krew spływała nie tak dawno po jej policzkach. Na wspomnienie o tym, poczuła chwilowy lęk.
-Dobrze więc. Powiedział to sam Trevor, ale ja powtórzę. Jesteście teraz pod moimi skrzydłami.- wyraziła się władczo. Wyglądała, wyprostowana i zdeterminowana, niczym królowa szykująca swoją pełną zwątpienia armię, na niebezpieczną wojnę. Czuła się kimś ważniejszym, zupełnie jak klasowa księżniczka o rudych włosach, a jednak zupełnie inaczej to odbierali.- Nie zamierzam specjalnie zmieniać planów jakie mieliśmy. Idziemy w tym samym kierunku, jednak to nie może wyglądać tak jak dotychczas.- tutaj przed oczami znów zobaczyła obraz krwawiącego chłopaka, który zginął całkowicie niedawno tylko dlatego, że się bał...- Idziemy zwartą grupą, pomagając tym którzy mają mniej siły. Nie wolno nam się zatrzymać, bo nie zdążymy przed zmierzchem, który jak już zauważyliście szybko zapada.- w tamtej części lasu niebo nie było dobrze widoczne, a mimo to spojrzała w górę. Słońce świeciło gdzieś tam nad nimi...
Ledl, rudowłosy chłopak, który do tej pory jedynie dygotał ze strachu przed śmiercią, uniósł dłoń do góry, zupełnie jakby zgłaszał się na lekcji. Uznał zapewne, że ruch taki będzie najwłaściwszy, żeby zawiadomić resztę, iż chciałby się wypowiedzieć. Nie czekając aż Deminda pozwoli mu na to, zaczął mówić.
-A co będzie z Ivanem i Trevorem? Mówisz, że musimy zdążyć zanim zrobi się ciemno, a przecież oni będą nas spowalniać, nawet jeśli będziemy szli nieustannie...- zerknął na nosze z leżącym w nich, nieprzytomnym chłopakiem. Obok siedział Kasper... Jak się czuł, ciężko było stwierdzić, jego wzrok zdawał się być zupełnie nieobecny. Być może też drżał, ale niespecjalnie można było się zorientować.
Deminda westchnęła głośno i przybrała pozę taką, jakby była wielką myślicielką. Zaczęła poważnie zastanawiać się nad zagadnieniem, któe poruszył jej strachliwy kolega. Tymczasem cała reszta w skupieniu wyczekiwała rozwiązania. W końcu uśmiechnęła się lekko.
-Mam nadzieję, że nie rozważałeś zostawienia ich tutaj, Ledl.- powiedziała, a on nie wiedzieć czemu przestraszył się. Bał się, że jeśli ona dowie sie, że to właśnie miał na myśli, spotka go jakaś zła kara, albo krzywda z jej strony.- Nie możemy chyba jednak zrobić nic innego... Tylko nieść Ivana tak jak poprzednio i podpierać Trevora...- zerknęła na stojącego wraz z Oliverem na uboczu chłopaka.- O ile oczywiście jest w stanie iść...- zastanowiła się na głos.
Następnie klaskaniem i okrzykami zmobilizowała wszystkich by wstali i przygotowali się do drogi. Zdopingowała tych, którzy czuli zwątpienie i pouśmiechała się też trochę, aby dodać im otuchy. Jednak... mimo wszystko, to już nie była ich stara Deminda.
Pochód ruszył. Tym razem Kasper i zdegradowany do tej roboty w zamian za Daniela, TJ, niosący nosze z omdlałym kolegą, szli po środku. Zdaniem nowego przywódcy, wyrzucenie ich na sam tył było złym pomysłem. Nikt przecież nie zauważyłby, gdyby któryś z nich zasłabł i został daleko za nimi. A samotność w tym lesie... równała się ze śmiercią. Tuż obok Demindy na czele, szedł Oliver z rannym i ledwo idącym Trevorem. Wyjątkowo nie towarzyszyła mu Misha. Dziewczyna bowiem dotrzymywała towarzystwa Kate, u której posępna mina, spuszczone bezwładnie ręce i powolny, smutny chód nie były czymś naturalnym, a wręcz niepokoiły.
Niektórzy cicho rozmawiali, inni pewnie stawiali kroki, mając nadzieję, że obietnica posiłku jest wciąż aktualna. Jeszcze inni, ci którym nie pomógł doping nowego przywódcy, szli przygnębieni, na granicy rozpaczy. Widzieli przecież jak łatwo, wydać na sobie wyrok śmierci... Ale była tam też osoba... inna niż wszyscy, o której dawno nie było mowy. Oliwia.
Bladolicą dziewczynę, szerokim łukiem omijała aż dwujka uczniów i chyba nie ciężko się domyślić kto taki. Pierwsza była Georgia, której to przecież ukazała się ona jako widmo i zmusiła w pewnym sensie do wciągnięcia kolegów i koleżanek do gry. Drugi był Oliver. Chłopak jako jedyny został zawiadomiony o tym, że zdarzy się coś strasznego. Sama blondynka przecież mu to powiedziała, zanim zniknęła w okolicy biblioteki... Od tamtej pory się jej bał... poważnie bał się tego wszystkiego, a jednak potrafił znaleźć w sobie też odwagę, aby to przetrwać.
Oliwia wlokła się, bo tego chodem nazwać w żaden sposób nie można, prawie na samym końcu grupy. Demindzie najwyraźniej umknął fakt, ze to ta smętna osóbka jest ich głównym celem w grze. Więc ta istota właśnie, podążała za resztą, jasnymi oczami obserwując wszystko co ją otaczało. Wielkie liście paproci, kładące się czasem na drogę, nie dawały zapomnieć, że znalazła się w świecie pełnym dinozaurów. Gdyby była choć trochę żywszą dziewczyną, może czułaby się podekscytowana. Prawda była jednak taka, że Oliwia sama do końca nie znała własnych uczuć. Z jednej strony była wiecznie czymś zmęczona i zasmucona, jakby z góry, od urodzenia była pogodzona ze swoją tragiczną śmiercią, a z drugiej strony skorzystała z szansy na wygranie swojego życia, łaknąc go... Tak naprawdę chciała żyć szczęśliwie, bawić się i normalnie zachowywać... ale chyba już jej przeznaczeniem było, grać żywe widmo.
W pewnym momencie pochód się gwałtownie zatrzymał. Oto przed twarzą Demindy ukazał się kres lasu, którego każdy miał już serdecznie dość. Wysokie drzewa, ustępowały w tamtym miejscu niskim zaroślom i małym, przyjaźnie i dziwnie znajomo wyglądającym drzewkom.
Grupa bez większego problemu przdarła się przez chaszcze i wszyscy zadowoleni z siebie stanęli na bezkresnej niemalże równinie, wedle oczekiwań. Zielona, bajecznie wyglądająca trawa, kołysała się wszędzie na nikłym wietrze. Czuć było jakąś rześką bryzę i zapachy roślinności.
Słońce było, w co trudno uwierzyć, w najwyższym punkcie na niebie. Zupełnie jakby dzień... nie trwał zawsze tyle samo, a losową liczbę godzin. Gdyby faktycznie tak było, gra stałaby się o wiele trudniejsza, bo w końcu tego typu utrudnienia nie są korzystne dla uczestników. Nie można w taki sposób zaplanować nic w czasie, bo a nóż w połowie drogi, gdy mieli iść w świetle dnia, zastanie ich noc... Deminda stała tak, bez ruchu i myślała nad tym dłuższą chwilę. Tymczasem pozostali, nieco się rozeszli, na bezpieczną rzecz jasna odległość i zaczęli rozglądać za obiecanym pożywieniem. W końcu dziewczynę z zamyślenia wyrwała Helen.
-Słonko wielkie, nie chciałabym przeszkadzać...- zaczęła jak to miała w zwyczaju, gestykulując.- Ale wydaje mi się, że powinniśmy zapełnić czymś nasze żołądki, bo bez tego daleko nie pociągniemy.- stwierdziła. Przywódczyni pokiwała głową i ruszyła przed siebie, a inni to widząc wiedzieli już, że chciałaby im coś powiedzeć. Stanęła przodem do wszystkich.
-Dobrze więc.- zaczęła, nie mając pojęcia czy w pobliżu znajdą jakiekolwiek pożywienie.- Trevor obiecał wam posiłek po podróży przez las... Ale obawiam się, że tam właśnie mielibyśmy więcej możliwości, na jego zdobycie.- stwierdziła posępnie. Mówiłaby dalej zapewne na temat tego, jak to niewiele są w stanie zrobić z tym fantem i takie tam inne... ale nagle zauważyła biegnącą w swoim kierunku Anne. Dziewczyna, osoba obdarzona jakimś dziwnym szczęściem do owoców, niosła w dłoniach cztery, ślicznie zaczerwienione jabłka.
-Znalazłam drzewa owocowe niedaleko stąd, na granicy lasu i równiny!- zawołała zadowolona z siebie, zdyszana i zmęczona. Klasa nie mogłaby bardziej cieszyć się na wieść o tym, niż teraz. Od razu ruszyli pędem w tamtym kierunku, za koleżanką, a Deminda z ulgą westchnęła. To odjęło jej z głowy jeden kłopot.
Grupa zostawiła na trawie nosze z Ivanem oraz dwóch chłopców, Trevora i Olivera, dlatego też pani dowodząca, nie zamierzała ich opuszczać. Usiadła na kolanach, tuż obok blond kolegi. Zerknęła na twarz rannego... naprawdę to nie wyglądał zbyt dobrze. Od razu zobaczyła ból i cierpienie... coś co towarzyszyło mu całą drogę.
-Jak się czujesz?- zapytała. Wiedziała jednak, że nie otrzyma żadnej miłej odpowiedzi, typu "W porządku" albo "Wszystko gra". Jednak ze zdziwieniem odkryła, że chłopak nie odpowie jej zupełnie nic, bo przeszywający ból i wycieńczenie, odebrały mu mowę. Zaniepokoiła się... Mimo wszystko Trevor był im wciąż bardzo potrzebny, już nie zwracając uwagi na to, że człowieczeństwo zabrania porzucać kogoś od tak...
-Na początku był w stanie jeszcze ze mną rozmawiać... Teraz tylko jęczy...- oznajmił Oliver, widząc wypisane na twarzy Demindy uczucia. Niepokój wzrusł i pojawiło się także pytanie... Dlaczego nie ma przy nim Mishy?
Tymczasem cała reszta, głodna i wycieńczona, czego nie trudno się domyślić, zbierała te leżące na ziemi jabłka. Prawie wszystkie były zdrowe i pyszne, oprócz wyjątków zamieszkałych przez robaki... Takie aż dwa trafiły się Georgii, która z piskiem wyrzuciła je w powietrze,  a po zderzeniu z ziemią, owoce rozgniotły się, a sok trysnął we wszystkie strony.
Wrócili trzymając zdobycze w rękach, niektórzy już się posilili. Gdy Deminda ich zobaczyła, jej zainteresowanie Trevorem spadło. Podniosła się. Ku jej zdziwieniu, od razu w jej dłoniach wylądował soczysty owoc, który podarował jej Patric. Chłopak z groźnym spojrzeniem ofiarował jej owoc i pospiesznie się oddalił, nie chcąc musieć się tłumaczyć. Dziewczyna natomiast uśmiechnęła się sama do siebie, wodząc za nim wzrokiem. Nie sądziła, że kiedykolwiek stanie się coś podobnego.
Wydarzenie lekko rozproszyło myśli przywódcy, ale powróciły one zupełnie poukładane, wiec mogła szybko zacząć mówić, gdyż miała trochę do powiedzenia.
-Uwaga, słuchajcie wszyscy!- zawołała. Uczniowie podnieśli głowy znad swoich soczystych jabłek, a jedli je jak drapieżnik zdobycz.- Dobrze, że tym razem udało nam się znaleźć te owoce... To znaczy... Tutaj podziękować musimy Anne.- powiedziała, a drobna blondynka uśmiechnęła się i dygnęła skromnie.- Ale potrzebujemy dobrych posiłków, więc nie widzę przeszkód, abyśmy to my zaczęli polować na drobniejszą zwierzynę, żeby móc jeść jej mięso.- oznajmiła. Dla niektórych to był zły pomysł. Zamarli, nie chcąc nawet myśleć o takich krwawych gonitwach. Sami nie powinni stać się czyjąś ofiarą, więc analogicznie czy inne stworzenia mogły padać pod ich uderzeniami?
Najgorzej przyjęła to Kate. Zdążyła ją uspokoić miła rozmowa z Mishą i słodki smak jabłek, ale teraz gdy usłyszała słowo "polowanie" od razu przypomniała jej się mordercza gra stworów nocnych. Jej nogi i dłonie zaczęły lekko drżeć, serce waliło jej jak oszalałe, a przerażony wzrok utkwiła w źdźbłach trawy rosnący pod jej stopami.
-Nie zgadzam się.- powiedziała. Jej głos był wyczerpany, żałosny, a jednak wyraziła się w taki sposób, że wszystkich przeszły ciarki. Deminda przeniosła na nią swoje spojrzenie, ale tamta na nią nie patrzyła, nawet nie drgnęła.
-Ale jeśli nie będziemy pożywiać się mięsem, opadniemy z sił i nigdy nie wyjdziemy z tej gry.- odparł dowódca, wciąż badając rozmówczynię wzrokiem. Chciała móc poznać powód dla którego Kate tak zareagowała, ale nie dane jej to było.
-Nie... Nie... Nie zgadzam się!- teraz z piersi dziewczyny wydobył się pełen rozpaczy krzyk, a na jej policzkach pojawiły się łzy. Misha widząc to wszystko otoczyła koleżankę ramieniem i odwróciła tym samym od niej, całe zainteresowanie. Krótkowłosa mogła spokojnie wypłakać się w ubranie koleżanki. Przerażenie... To ciągle gościło w jej sercu. Była widocznie na granicy szaleństwa...
Deminda wciąż nie znając tego powodu, zadecydowała że polowania będą się odbywały. Wyznaczyła głównie chłopców do tego zadania, między innymi Patrica i Momo, którzy wydawali się najodpowiedniejsi. Doskonale zdałby się także i Trevor, ale jego stan zdrowia... mówił sam za siebie.
Wrzała wielka dyskusja. Potrzeba było dość dużej i zorganizowanej grupy, aby zdobywanie mięsa miało sens i odbywało się z powodzeniem. Wśród osób nie posiadających jeszcze miejsca w tak małej drużynie, która zdawała się być miejscem ekscytującym, zgłaszano się do pomocy przy różnych elementach. Największe wrażenie wywarła jednak wypowiedź pewnej... jak to mówiła Alex, rudej wiewióry.
Księżniczka siedziała na uboczu, na pewnym dużym kamieniu zakładając nogę na nogę. Wyglądała na taką, która nie ma najmniejszej ochoty angażować się w cokolwiek, co działo się przed jej nosem. Gdyby ktoś z zewnątrz spojrzał na nią w tamtej chwili, mógłby bez problemu stwierdzić, że to ona sprawuje nad wszystkim pełną kontrolę, a nie Deminda.
W pewnej chwili jednak, zupełnie nieoczekiwanie Georgia podniosła się i zbliżyła do dyskutujących. Rzuciła im jedno, krótkie spojrzenie, a oni umilkli, głównie z nienawiści do jej osoby. Niektórzy wpadli wcześniej na pomysł ignorowania jej i tylko dlatego, jeszcze znosili jej obecność.
-Będę patroszyć.- stwierdziła krótko, a oni zamarli. Wzruszyła na tą reakcję ramionami i uśmiechnęła się pod nosem. Nikt jej nie zabraniał, więc to właśnie tak zostało ustalone. Dłuższą chwilę jeszcze trwała ta wymowna cisza.
Następnie Deminda zmarszczyła brwi, dokładniej analizując to stwierdzenie Georgii i kiwnęła głową, wydając jej na to zezwolenie. W odpowiedzi usłyszała tylko pomruk zadowolenia, który do złudzenia przypominał też zwyczajne, nieco nieprzyjemne prychnięcie.
Tymczasem rudowłosa krocząc dumnie, z wyraźną satysfakcją, udała się znów do swojego jakże wygodnego siedzenia i ponownie zajęła tam miejsce, patrząc na wszystko z góry. Odczucia klasy co do jej zachowania były... mieszane. Jedni mruczeli pod nosem jaką jest dwulicową żmiją, paskudną osobą, której życie należałoby ukrócić, dosłownie niektórzy chcieli jej śmierci, a drudzy zastanawiali się dość długo dlaczego właśnie to wybrała jako pracę dla siebie. Odpowiedź była prosta.
Jakiś czas temu, pewien chłopak, który niesłychanie podpadł Georgii, mianowicie Momo No Hana, stwierdził, że jest ona osobą nieprzydatną, potrafiącą jedynie wydawać polecenia. Starała się ukryć fakt, jak bardzo zdenerwował, ale jednocześnie zranił ją takimi słowami. Nie chodziło tutaj też o dźgniętą nożem dumę, ale także o uczucia, które bądź co bądź i ona posiadała. Postanowiła więc znaleźć dla siebie zadanie dość trudne, ale też takie na którym by się dobrze znała, zaskakując całą resztę. Owszem, rudowłosa potrafiła patroszyć zwierzęta, a nikt do tej pory nie wiedział o tym. Wuj dziewczyny był wysoko postawionym prawnikiem, ale też specjalizował się w polowaniach, na które ją, jako swoją ulubioną siostrzenicę, zabierał. Uwielbiała spędzać z nim czas, a angażując się w każdą z wypraw, zdobywała coraz to większe doświadczenie. Teraz właśnie ta stara zabawa z bratem jej mamy pozwoliła jej zabłysnąć. Och jakże czuła się dumna.
Rozmyślała właśnie o tym, o przeszłości, a nawet zastanawiała się czy kiedykolwiek uda im się wyjść z gry... i nie zauważyła jak miejsce obok zajmuje cicho poruszająca się, oczywiście specjalnie, Alex. Podciągnęła sobie kolana pod brodę i kątem oka zerknęła na zamyśloną Georgię. Nienawidziła jej chyba najbardziej z klasy. Była to w końcu ta wredna istota, która zamierzała sprzątnąć jej TJ'a z przed nosa.
Po paru minutach takiego siedzenia, gdy kasztanowłosa milczała, z nieznanego powodu, ruda wiewióra wreszcie ją zauważyła. Po pierwsze, gdy jej wzrok powędrował w tamtym kierunku, podskoczyła przestraszona. Tego typu skradanie się w jej pobliże, nie należało do normalnych zachowań.
-Alex?- zapytała. Czuła, że głos jej zadrżał, więc odchrząknęła, wyprostowała się i z góry zerknęła na koleżankę.- Masz do mnie jakąś sprawę, czy zwyczajnie zabierasz mi przestrzeń osobistą dla zabawy?- starała się brzmieć królewsko, za taką uchodziła, za złą i zimną, przecież nie zamierzała tego zmieniać.
-Pomogę ci w tym patroszeniu.- stwierdziła oschle, nawet nie patrząc na swoją rozmówczynię długowłosa. Księżniczka zamarła, z szeroko rozwartymi oczami. Oczekiwała słów wyjaśnienia, czegokolwiek co mogłoby upewnić ją, że to tylko ma jej zaszkodzić w zamierzeniu koleżanki, a jednak... Tamta milczała, z grobową miną, opierając podbródek o kolana. Obserwowała TJ'a, który siedział niedaleko noszy z wciąż nieprzytomnym Ivanem. Był tam zupełnie sam, na tle zielonej trawy, wyglądał niczym jej książę z bajki. Westchnęła może nawet, zupełnie zakochana.
-Przykro mi, że wam nie wyszło.- usłyszała nagle. Na dźwięk tego wrogiego sobie głosu, Alex zazwyczaj dostawała gęsiej skórki, często zbierało jej się na wymioty. Śmiertelny wróg właśnie powiedział... że mu przykro? Chwileczkę... Czy rywalka w miłości powinna wyrazić się w taki sposób?-Anastazja niedawno zapytała mnie, dlaczego chcę ci go zabrać... Ogółem od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że ty również tak uważasz.- tutaj na twarzy Georgii pojawił się uśmiech, który sprawił, że jej rozmówczyni poczuła ponownie wielką nienawiść do niej, ale nie zamierzała przerywać. Poruszony temat był naprawdę bardzo ciekawy.-Nie powiem ci dlaczego czasem tak to wygląda, jakby go podrywała... ale mogę cię zapewnić, że moim zdaniem jesteś jedyną osobą która naprawdę do niego pasuje... a i on bardzo dobrze o tym wie.
-TJ?- mimowolnie rumieniec wypłynął na jej twarz. Właśnie jej wróg... przestał nim być? Czyżby źle ją oceniła i teraz miała tego żałować? Pasują do siebie? Dziewczyna włosami zasłoniła sobie twarz, mając naprzeciwko siebie chłopaka ze swoich snów.- Mówisz, że...- nie potrafiła dokończyć. Czy on też... darzył ją uczuciem mimo, że wyglądał czasem tak obojętnie?
-Och! Właściwie to jeśli miałabym rozmawiać z tobą o jego uczuciach, wolałabym aby to on wyjaśnił ci wszystko na ten temat.- Georgia wstała, a potem odwróciła jeszcze na chwilę przez ramię.- Jeśli chcesz mogę go zawołać.- ale Alex zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy, milcząc. Była oszołomiona i teraz na nowo wypełniło ją wielkie uczucie do chłopaka.
Zerknęła w jego kierunku. Właśnie sięgnął po drugie, soczyste jabłko żeby wgryźć się w nie i wyssać słodki sok. Ten ruch wywołał na twarzy dziewczyny kolejne rumieńce, miała ochotę zapaść się pod ziemię, odnosząc wrażenie, że zaraz wszyscy się dowiedzą. W końcu więcej w tym temacie wiedziała ta ruda wiewióra... Przecież mogła zrobić jej na złość i wszystkim właśnie teraz porozpowiadać... Ale ona tylko spokojnie przechadzała się, znosząc złowrogie spojrzenia. Chyba... Chyba naprawdę Alex pomyliła się co do Georgi...

piątek, 16 stycznia 2015

Igrzyska ocalenia rozdział 9 "Gra zmieni ludzi"

Z samego rana wszyscy uczniowie klasy zaczęli się z wolna i leniwie budzić. Nikomu nie chciało się opuszczać tak bezpiecznego i miłego do spania miejsca, jakim była kryjówka wydrążona w starym drzewie. Jedni nawet specjalnie udawali, że wciąż śpią, aby jak najdłużej tam zostać, nie musząc narażać swojego życia. Tak naprawdę wszyscy byli wypoczęci, pomijając jedną, jedyną osobę. Kate. Dziewczyna nie spała całą noc wtulona w skrawki jakiegoś niezidentyfikowanego  materiału, przeżywając wewnętrznie śmierć Anastazji. Była pewna, że to właśnie stało się tej nocy i nie miała ochoty nikomu się tłumaczyć dlaczego nie zatrzymała koleżanki. Nie tylko czuła się okropnie ze względu na całe zajście, ale też obawiała się, że zostanie posądzona o tę śmierć.
W tym samym wydrążonym drzewie co ona, znalazł się także pewien chłopak. Nie da się ukryć, że dość często przebywał w jej pobliżu, ale nie z własnej woli. Chodziło głównie o to, że jego bliski znajomy Kasper, czuł coś wyjątkowego do błękitnookiej, zazwyczaj przez to zaniedbując ich przyjaźń. Nie żeby Danielowi to specjalnie przeszkadzało, często zadowalał się swoim ciekawym monologiem, który tylko pozornie trafiał do kolegi.
W każdym razie ten brązowo-włosy chłopak wiercił się w nocy niespokojnie do tego stopnia, że znalazł się niebezpiecznie blisko tylnej części szyi dziewczyny. Konkretnie to jego twarz tam właśnie się znalazła i gdy tylko zaczął się przebudzać, wyrzucił nosem mnóstwo powietrza które Kate poczuła natychmiast. Zadrżała nieco przerażona, mając w głowie rozszarpujące ich wszystkich bestie, po czym skamieniała.
Dla Daniela taka sytuacja też niebyła obojętna. Po pierwsze zapomniał, że wszyscy znów śpią w jednym miejscu zmęczeni całą grą na śmierć i życie, a po drugie miał przed sobą dość sympatyczną, a przede wszystkim nawet ładną dziewczynę. Na jego, zakrytych niestrzyżonymi, dłuższymi włosami, policzkach pojawiły się jasne rumieńce. Gwałtownie odsunął się od niej, aż uderzył tylną częścią głowy w czyjeś nogi. Cicho jęknął, a potem wydobył z siebie nieco zmieszany dźwięk.
-Prze-przepraszam!- zawołał półszeptem nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny, jednocześnie wyczekując jej reakcji. Kate powoli się podniosła, ale nie ośmieliła na niego spojrzeć. Właśnie zdawała sobie sprawę co zaszło. Ukryła twarz we włosach, które ku jej rozpaczy nie były tak długie by móc ukryć ją całkowicie, po czym poczuła że robi jej się nieco gorąco. Kiwnęła głową, z jakimś cichym "um", jednak nadal udawała że nie zwraca na to uwagi.
Chłopak również zdecydował się usiąść. Pozycja leżąca w takiej chwili przyprawiała go o jeszcze większe zakłopotanie, a nie sposób mu było zapomnieć. Szczególnie że to akurat ta dziewczyna, którą wyjątkowo lubił jego przyjaciel. Przecież to jakiś koszmar. Nie mogąc pozbyć się rumieńców postanowił w końcu zająć się czymś przydatnym, bo czuł, że Kate zupełnie się nie przejęła. Mylił się, myślała bardzo intensywnie i bała się co będzie, jeśli komukolwiek, na przykład jemu się podoba. Nigdy nie była czyimś obiektem westchnień, a jeśli... A jeśli Daniel ją kocha?! Potrząsnęła głową i zaśmiała się sama z siebie. Przynajmniej takimi bezsensownymi domysłami poprawiła sobie humor, zapominając po części o... Anastazji...
Jedna z trzech grupek, nie ta w której rozbudzał się właśnie ten zawstydzony chłopak, a druga, jakiej bacznie pilnował Trevor, była już na nogach. Alex oraz Deminda opierały się nieco jakby zaspane o zewnętrzną ścianę drzewa, mrużąc oczy. Światło, jak na środek lasu, było o wiele za jasne. Nie mogły też wyobrazić sobie dalszej podróży, a jednak pełni strachu musieli przedrzeć się jeszcze prawdopodobnie przez drugie tyle. Tak więc... Potrzeba byłoby zebrać się jak najwcześniej, aby uniknąć takiej sytuacji jak zeszłego wieczora. Jedna z dziewcząt była niemalże pewna, że zaczyna przysypiać na stojąco, gdy rozległ się ostry głos przywódcy.
-Ludzie wstawać i to zaraz! Mamy dzisiaj bezpiecznie dostać się na jakiś równinny teren z rozumiano?!- wrzasnął nieco zirytowany tym, że uczniów z jednej z kryjówek nawet nie było jeszcze słychać, bo tak smacznie drzemali sobie w środku. Pod wpływem krzyków właśnie stamtąd wyłonił się ziewający Momo No Hana, zdziwiony zachowaniem Trevora.
-Ale o co tyle krzyku...- jęknął i schował się w środku znów, prawdopodobnie aby obudzić całą resztę. Wtedy rozległy się głosy, jęki i za żalenia kierowane w kierunku Japończyka, a nie tego, który w rzeczywistości był winien tej pobudki.
Ach jak długo Trevor, dość już zirytowany musiał czekać aż wszyscy jego podopieczni znaleźli się na polanie, tuż przed nim i mogli go wreszcie wysłuchać. Zanim jednak cokolwiek powiedział, pomasował swoją skroń i zmarszczył brwi, chcąc zebrać myśli. Już niejednokrotnie zorientował się jak ciężko jest być tak odpowiedzialnym za całą grupę w obliczu tak wielkiego zagrożenia. Westchnął ciężko i dopiero w momencie, gdy na jego ramieniu spoczęła delikatnie, niepewnie ciepła dłoń Mishy, mógł spokojniej kontynuować. W głębi serca zaczął naprawdę dziękować dziewczynie, ale na oczach wszystkich nie potrafił tego po prostu powiedzieć. Na całe szczęście ona wiedziała, co sprawiało jej radość, że w tak łatwy sposób może mu pomóc.
-Zacznę tak.- powiedział w końcu.- Zapewne wszyscy jesteście głodni... Ale niestety nie mogę pozwolić wam tutaj szukać jedzenia. Obawiam się, że w pobliżu wciąż może czyhać na nas niebezpieczeństwo, nie chciałbym nikogo narażać. Obiecuję jednak, że gdy tylko wyjdziemy z lasu, od razu nawet osobiście zabiorę się za znalezienie pożywienia. Mam nadzieję, że dacie radę wytrzymać do tego czasu.- tu westchnął ciężko i zamilkł na chwilę. Słyszalne zaczęły się stawać szepty. Jedni uważali to za zupełną bzdurę, ale jednak większość, drżąc ze strachu, wolała ograniczyć pożywienie niż stracić ewentualnie życie. Ostrożność przede wszystkim.
Wśród ludzi jedynie Kate milczała, stojąc z założonymi rękoma, starając się obserwować tylko pnie drzew przed sobą. Mimo wszystko jednak ten wzrok był zupełnie nieobecny, jakby wciąż coś rozpamiętywała. Faktycznie przed oczami miała nieustannie obraz wychodzącej z kryjówki Anastazji. Co dziwne, do tej pory nikt nie zauważył jej nieobecności. Georgia... Powinna dostrzec to pierwsza. W końcu biedna blondynka pomogła jej wcześniej, obroniła ją przed gniewem innych... A więć jednak tamta wiewióra nie miała serca. Nie dostrzegała nikogo poza sobą. Smutne...
Tymczasem przywódca z pomocą Oliwera i Alicji, której udało się włączyć komórkę oraz aplikację zatytułowaną "kompas", ustalali w którym kierunku mieliby się udać. Skąd przyszli? Zdaje się nikt nie pamiętał. Było w końcu ciemno i myśleli tylko o znalezieniu schronienia... Jednak byli niemal pewni, że obranie północnego wschodu za cel, będzie dobrym rozwiązaniem. Stali tak więc na uboczu i się zastanawiali... A reszta klasy wciąż przebudzała się jeszcze. Pare osób usiadło na ziemi... Inni opierali się o pnie wielkich drzew, lub przyjaźnie sobie gawędzili na stojąco.
Helen, jako że jej najlepsza przyjaciółka chwilowo nie miała dla niej czasu, wśród zebranych szukała kogoś kto mógłby zająć ją choćby na moment. Wszyscy zgromadzeni w grupkach odpychali ją swoją wesołością. Była zbyt zmęczona i głodna, zeby śmiać się z czegoś w takim gronie, toteż wyszukała najsmutniejszą i dodatkowo samotną osobę. Zapewne nie trudno się domyślić, że była nią właśnie Kate.
-Cześć kruszyno, co tam?- zapytała ruda dziewczyna, podchodząc do niej. Tamta jednak podniosła tylko posępnie wzrok i przypatrywała się chwilę znajomej. Dopiero po takiej dość długeij chwili milczenia, zorientowała się, że Helen zadała jej właśnie pytanie. Spuściła więc głowę ponownie i coś mruknęła.- Słucham? Zdaje się, że nie dosłyszałam kruszyno.- powiedziała znów z nikłym uśmiechem. Nie da się ukryć, trochę ją takie zachowanie krótkowłosej zniechęciło, ale nie zamierzała jeszcze teraz ustąpić.
-Chciałabym już to skończyć.- szepnęła Kate, zupełnie jakby powtarzała Anastazję. Tamta właśnie ubiegłego wieczoru zamierzała zabić się, by nie musieć znosić tęsknoty za Amelią. Teraz właśnie jej rozmówczynią miotały emocje, które usiłowała się opanować, ale bezradnie nie miała jak... więc tak jakby zaczęła się już poddawać.
-Co skończyć? Zaraz... mów jaśniej złotousta!- dziewczyna z czarnymi odrostami wcale się nie zaniepokoiła, wręc zprzeciwnie. Aby dodać otuchy koleżance klepnęła ją w ramię. Kate zakołysała się niepewnie po czym westchnęła i lekko odsunęła. Helen była ostatnią osobą z którą miałaby ochotę właśnie rozmawiać. Ogółem to wszystkich z chęcią by omijała... aż do śmierci, której o dziwo oczekiwała.
-Nie chcę z tobą rozmawiać.- powiedziała w końcu krótko, a nawet lekko nieprzyjemnie i odwróciła się od znajomej, która była nieco jakby... zdziwiona. W końcu miła, przez wszystkich lubiana Kate, nie mogła nagle tak bardzo zdziczeć i odmówić miłej pogawędki... Ale ponieważ wyglądała na smutną, a nawet czymś mocno zmiażdżoną, w sercu Helen obudziło się poważne zaniepokojenie. Jednak skoro nie była mile widziana w obecności Kate, nie zamierzała się narzucać. Pospiesznie oddaliła się, mijając Kaspra.
Chłopak w swojej niegdyś białej koszuli stał spokojnie, starając się palcami rozczesać swoje blond włosy. Nie zwracał uwagi na nic dookoła siebie. Niektórzy uważali, że kiedy jego wygląd jest nie w porządku, nic nie jest w porządku. Zawsze najpierw dbał o własne włosy, rzadziej także o ubiór, potem dopiero mógł dopuszczać do siebie myśl, że na ziemi istnieje ktoś jeszcze prócz niego. Daniel także był tam niedaleko. Jednak wciąż czuł dziwny niesmak i zawstydzenie po zajściu z krótkowłosą w kryjówce, więc wolał jak na razie nie mówić nic przyjacielowi. Cicho tylko obserwował go... mając nadzieję, ze nigdy nie będzie musiał się z tego zwierzać.
Po pewnym czasie trasa dalszej podróży była wstępnie wytyczona. Mimo przychylności ku południowemu wschodowi, Trevor o wiele bardziej wolał pójść na zachód, będąc pewnym, że to jedyna najbezpieczniejsza droga. Wszyscy więc umilkli, gdy im kazał, po czym zaczął liczyć swoją grupę. Powinien zrobić to już dawno temu, ale wyjątkowo nie podobało się to tylko jednej osobie. Georgii... Rudowłosa miała ochotę wytknąć mu palcem wszystko, co dotychczas zrobił źle. Zaczęła przez ostatnie dwa dni... szczerze nienawidzić sympatii swojej przyjaciółki, która właściwie to... przestała zwracać na nią uwagę. To bolało najbardziej... Ale klasowa księżniczka z całego serca wolała to ukryć przed wszystkimi, nawet samą sobą niż dać znać, że czuje się urażona.
-Osiemnaście... dziewiętnaście... to nie możliwe...- mamrotał Trevor, palcem wskazując kolejne osoby i nadając im odpowiedni numer. Rachunki wciąż mu się nie zgadzały. Jego wyraz twarzy wyrażał najpierw niepokój... a potem znowu złość.- Ile razy taka sytuacja ma się jeszcze powtarzać!?- huknął, aż wszyscy zadrżeli z przestrachem. Jego gniewne spojrzenie powędrowało najpierw w kierunku Anne, ponieważ byłą pierwszą osobą, której zniknięcia by się spodziewał. Jednak skoro stała tam, na polanie, razem z Lindą i Alex... To kogo brakowało?
Kolejne szepty jakby lekko go uspokoiły, zwracając uwagę bardziej na to, jak bardzo boi się tracić znajomych. Bezradnie opuscił ręce. Wciąż nie mógł sobie przypomnieć kto jeszcze powinien tam być, a go brakuje. Wtedy właśnie Kate nie wytrzymała i zaniosła się płaczem, wychodzą na przeciw przywódcy. Z początku nikt nie mógł jej uspokoić, a gdy w końcu się opanowała, pociągając nosem wytarła sobie policzki.
-Wyszła... wyszła w środku nocy za tą białą kanalią... Stanęła przy wyjściu... nie zdążyłam...- mówiła ciągle przerywając, a niektóre części jej opowieści były zupełnie wyrwane z kontekstu. Ciągle jednak nie padło jej imię...
-Kate uspokuj się... Nikt nie będzie cię winił za czyjąś śmierć... Spokojnie...- Misha złapała koleżankę za ramiona delikatnie, próbując łagodnym tonem przemówić do niej. W końcu magia jej delikatności zadziałała i krótkowłosa zaczęła dochodzić do siebie, zostawiając rozpacz w tyle.
-O kim mówisz?- przerwał nagle Trevor, ze śmiertelnym spokojem na twarzy. Wszyscy zebrani naokoło nich byli tego właśnie najbardziej ciekawi, bo że spotkała ją śmierć... w to nikt nie wątpił.
-Anastazja...- szepnęła cicho. Nagle jakby jakieś ostrze przebiło serce pewnego chłopca. Stał z tyłu, zupełnie z dala od innych. Słyszał jakiś dziwny pisk w uszach, jakby zaraz miało stać się z nim coś nieoczekiwanego i zarazem strasznego. Zemdlał. Jego bezwładne ciało osunęło się na ziemię... w ramiona Georgii. Dziewczyna spojrzała na złapanego przez nią Ivana i... Jęknęła od ciężaru jakim ją obarczył.
Cucenie chłopaka opóźniłoby bardzo ich podróż, dlatego też po dwóch nic nie dających próbach, zawinęli bo w duże, skórzaste liście jakiegoś niewielkiego drzewa i zdecydowali wyznaczyć dwóch przedstawicieli płci męskiej do niesienia go. Zdegradowany do tego ku własnej rozpaczy został Daniel wraz z Kasprem. Jakoś tak wyjątkowo niezręcznie było mu iść w ciszy... z drugiej strony dobrze też, że nie zaczęli ze sobą rozmawiać. Co stałoby się gdyby wyszło na jaw w jakiej pozycji znalazł się ten fanatyk gier wideo w stosunku do Kate? Nie chciał nawet musieć sobie tego wyobrażać.
Ruszyli na zachód, czyli w przeciwnym kierunku do tego, w którym pobiegła w nocy Anastazja. Jednak nawet jeśli minęliby wielki odcisk stopy potwora, to i tak nie znaleźliby jej. Zniknęła. Nie został po niej nawet ślad, podobnie jak po krwi i ciałkach małych stworzeń mordowanych w nocy. Co takiego mogło się z tym wszystkim stać? To już pozostaje zagadką gry o życie Oliwii.
Droga przez rozświetlony promieniami słońca las była całkiem przyjemna i bezproblemowa. Trevor gdyby nie smutny nastrój jaki panował wśród uczniów, chełpiłby się pewnie swoją dobrze podjętą decyzją. Szło im się wygodnie, wydeptaną przez zwierzęta ścieżką. Każdy z osobna miał nadzieję zobaczyć niebawem jakąś równinę, co dodawało im sił do walki. Dlatego więc żwawo przemierzali drogę, starając się nie myśleć o głodzie.
-Właściwie ciekawi mnie dlaczego Ivan tak nagle glebnął, gdy tylko usłyszał jej imię...- odezwał się nagle Kasper, a Daniela zlał zimny pot. Jako że trzymając nosze z liści, szedł z tyłu, przyjaciel nie mógł zobaczyć jego zakłopotanego wyrazu twarzy. Przecież nie wspominał o Kate, więc skąd to zmieszanie?
-Ehe...- jęknął brązowowłosy i lekko nawet potknął się o własne nogi. Aż zrobiło mu się gorąco i zwolnił.- Właściwie to może kojarzyła mu się ze zniknięciem brata, skoro była klonem Amelii...- powiedział. Stawał się coraz bardziej pewien tego, że może Ivan był zakochany w Anastazji... ale kierowanie rozmowy na miłość, prędzej czy później doprowadziłoby do tematu Kate, a tego właśnie starał się uniknąć.
-Ej... A może się zabujał?- rzucił niespodziewanie Kasper. Te słowa były niczym kłoda pod nogami Daniela. Nagle zatoczył się i musiał zatrzymać, żeby nie upaść na ziemię, narażając na krzywdę trzymanego chłopaka.
-Kate jest twoja! Nic do niej nie czuję!- zawołał, zwracając na siebie uwagę wszystkich dookoła. Cała grupa zatrzymała się, a jego przyjaciel zastygł w bezruchu, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Ten wzrok mówił "Jak mogłeś?", ale połączony był z wielkim szokiem. Przecież nie mógłby go nawet podejrzewać o sympatię do krótkowłosej a co dopiero... Nagle zadrżał. Wszyscy tera zmogli się z łatwością domyśleć, że Kasper podkochuje się w Kate. I to do tego zdradziła go osoba najgodniejsza jego zaufania! Nie do wiary!
-Kate?- zapytał jakby nigdy nic i odwrócił się aby sprawdzić, jak reszta zareagowała na te krzyki. Ci wścibscy wciąż wpatrywali się w niego zaciekawieni, a inni, których było znacznie mniej, tacy jak na przykład Deminda, wrócili do własnych spraw czekając, aż znów wyruszą.- Dlaczego twierdzisz, że miałaby być moja?- powiedział znów, starając się wyglądać na spokojnego. W głębi serca jednak się w nim nieco gotowało. Wszyscy tera zmogli poznać prawdę. Tylko nie to! Na dodatek za dobrze znał tę dziewczynę i był pewien, że nie potratuje tego poważnie, jeśli dowie się tego właśnie teraz.
-Ja? E... Ja...- Daniel zmieszał się strasznie. Momentalnie na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie i mocny rumieniec. Przez moment nawet miał kontakt wzrokowy z Kate, ale ona odwróciła się by nie musieć przyglądać się kłótni. W końcu chodziło.. o nią!
-Musicie akurat teraz o tym gadać?- Trevor wydawał się teraz mimo wszystko najmniej tym zainteresowany. Wiedział, że jeśli tak dalej pójdzie nigdy przed zmierzchem nie dotrą do granicy lasu i poniosą więcej strat. Tym razem... Nie poparła go jednak Misha. Nie czuł jej dłoni na ramieniu, przez co mimowolnie zaczął szukać jej wzrokiem. Znalazł. Stała na uboczu, za Alicją i przypatrywała się zaroślom. Dlaczego? Chłopak chciał zaraz wiedzieć dlaczego. Nie czekając na odpowiedź Daniela i Kaspra przedarł się przez zwartą grupkę i już miał dojść do czarnowłosej gdy...
Wielki jakby ogon skorpiona wynurzył się gwałtownie z przed twarzy dziewczyny. Rzucił cień na uczniów szerząc nieprzyjemny dźwięk łamiącego się jakby pancerza. Potężne odnórze rozpoczęło atak od razu. Misha cudem zdążyła się uchylić, krzycząc przy tym cienkim, niskim i zarazem przerażonym głosem.
-Padnij!- wydobyło się z jej ust. Jednak szpon nie był w stanie dosięgnąć ich wszystkich, nawet gdyby nie wysłuchali jej polecenia. Znalazł się jednak ktoś, kto stał o wiele bliżej. Trevor.
Potężny ogon uderzył go w klatkę piersiową. Towarzyszyło temu uczucie zupełnie takie samo jak gdyby potrącił go właśnie dość smukły samochód. W jednej chwili stopy chłopaka oderwały się od ziemi, a całe jego ciało zostało odrzucone z niewyobrażalną siłą i prędkością w bok. Pech chciał że plecami uderzył w  pień jakiegoś grubego drzewa i osunął się na ziemię... Jęknął z bólu jaki przeszył jego całe ciało. Obraz przed oczami rozmył mu się, a dźwięki stały się tak odległe... Ledwo udało mu się utrzymać przytomność. Słychać było tylko jak zrozpaczona dziewczyna woła jego imię, tak samo jak wszystkich ostrzegała, aby padli na ziemię.
Wtem wielki ogon zawrócił w powietrzu, jakieś pięć metrów nad opartą o drzewo głową Trevora i rzucił się znów w kierunku uczniów. W pozycji leżącej wszyscy mogli bezpiecznie obserwować tę próbę ataku... Ale zjawił się ktoś komu po głowie zaczęły błąkać się samobójcze myśli.
"Teraz jeśli wyjdziemy z tego cało, Kasper będzie miał do mnie pretensje do końca gry, albo i dłużej o to, że namieszałem..." przemknęło przez myśl Daniela. Z przyspieszonym biciem serca dźwignął się na drżących nogach. Tak naprawdę nikt prócz Kaspra się z nim specjalnie nie zadawał. Nie przydał się do tej pory w grze i nie będzie tak też w przyszłości... Jedna osoba też spostrzegła, że wstał. Ale nie był to jego przyjaciel... Deminda. Dziewczyna, dla której taka postawa, uważanie się za kogoś zawadzającego i poddawanie się, była najgorszym możliwym wyborem, teraz błagalnym wzrokiem wpatrywała się w niego. Była zbyt przerażona by krzyknąć, albo powstrzymać go swoim własnym głosem. Prosiła oczami, smętnymi, przerażonymi oczami żeby natychmiast przylgnął do ziemi, albo straci życie i nigdy mu tego nie wybaczą. Zadrżał. Zapewne gdyby miał więcej czasu... W końcu by jej uległ. Niestety potężny, opancerzony ogon z przerażającą szybkością zbliżał się do niego i... Już nie zdążył. Daniel nie oberwał tak... jak uprzenio Trevor. Gdyby tak było mógłby jeszcze mieć jakąkolwiek szansę. W jego klatkę piersiową wbił się szpon. Mocne ostrze przebiło go na wylot, wpuszczając potężną porcję jadu w jego ciało.
Na twarzy chłopaka wymalowało się przerażenie, ból... W jednej chwili stracił dech oraz... Życie. Na oczach wszystkich, którzy teraz zmuszeni byli w końcu zauważyć jego błąd... został rozszarpany. Jego ciepła jeszcze krew rozprysła na wszystkie strony, pokrywając liście, pnie, ziemię. Dwie pojedyncze krople wylądowały także na policzkach Demindy, która w milczeniu uroniła jedną łzę, mieszającą się ze szkarłatem.
Nagły ucisk w sercach wszystkich widzących to zdarzenie, dał im do zrozumienia, że to wcale nie są przelewki. Zwątpili po raz pierwszy tak mocno. Nie mieli pojęcia czy ranny Trevor jest w stanie teraz wyprowadzić ich z lasu... Stracili Daniela, Ivan leżał w noszach nieprzytomny, a ich przywódca skomlący z bólu leżał pod drzewem.
Ogon ciasno owinął się w około martwego ciała ich znajomego i zniknął w zaroślach. Słyszeli kroki stworzenia, które było jego właścicielem i wiedzieli też, że oddala się w błyskawicznym tempie. Wtedy właśnie Misha zerwała się zrozpaczona z ziemi i nie wiedząc nawet co robi uklęknęła przy Trevorze i lekko go przytuliła, a nawet popłakała się przy tym.
Grupa wpadła w panikę. Nie było osoby, która teraz mogłaby powiedzieć im co mają robić. Łzy i strach same przejęły kontrolę nad ich umysłami. I wśród tego szlochu i lamentu jedynie trzy osoby, nie licząc Trevora i nieprzytomnego Ivana, były w pełni spokojne. Oliwia, jak zawsze niewzruszenie siedziała na ziemi pośród nich, wycierając z białej cery ślady krwi, Georgia mająca przecież serce z kamienia oraz... Deminda. Wstała i przyglądając się chaosowi z góry starała się nabrać pewności co do tego, co powinna zrobić. W końcu westchnęła.
-Zamknijcie się wszyscy natychmiast!- wrzasnęła, a jej noga mimowolnie tupnęła o podłoże. Nagle zapanowała błoga cisza, a wszystkie pary oczu skierowane były w jej kierunku. Miła, milcząca i zawsze wesoła dziewczyna, była ostatnią osobą która mogłaby ich wtedy uciszyć. Ale cóż... Dzicz i widok śmierci zmienia ludzi.

piątek, 9 stycznia 2015

Igrzyska ocalenia rozdział 8 "Mordercza zabawa"

UWAGA Jeśli nie masz ochoty czytać o krwawych scenach zabijających się zwierząt i rozszarpywania ludzi... nie czytaj tego rozdziału.

  Jej oczy leniwie się otworzyły, ale o dziwo nie ujrzała światła poranka. Przetarła dłonią powieki po czym ziewnęła przeciągle. Nie miała ochoty wstawać tak od razu. Czuła w swoich objęciach miękką, aczkolwiek dość ciężką i ruszającą się poduszkę Czyżby jej mały pudel Flafin znów wpakował się do jej łóżka? Przymknęła oczy ponownie i wtuliła się w niego. Zwierzę poruszyło się sennie, dalej nie budząc. Coś było jednak nie tak... Ten zapach... To nie mogła być nieskazitelna woń szamponu, jakim Anastazja myje swojego psa.
Przeniosła więc lekko stworzenie na swoje kolana, tak, że nawet się nie zorientowało, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym do tej pory przyjemnie sobie śniła. Ciemność ogarniała ją z każdej strony, toteż trochę minęło zanim przyzwyczaiła się do niej. Jej źrenice rozszerzyły się aby wyraźniej uchwycić wszystko co zamierzała przeanalizować.
Kawałki drewna, leniwie bujające się u sufitu. Drobiny ziemi przemieszane z ugniecioną trawą zaraz pod jej palcami u rąk, którymi podpierała się w tamtej chwili. Zapach próchna... Cienkie, pomarszczone korzenie przy ścianach... I jeden, wielki otwór oddalony od niej jakieś trzy metry. Aby się tam dostać musiałaby ominąć ciała śpiących koleżanek i kolegów.
Anastazja wzdrygnęła się nieco zlękniona całą sytuacją, jednak pamięć zaczęła wracać do niej bardzo szybko. Gra... Ach racja. Przecież dziewczyna stała się częścią gry o życie jednej, jedynej istoty jaką była blada, wątła Oliwia. Jedna łezka strachu zakręciła się w jej oku, po czym przetarła ją drżącą dłonią. Przesunęła jeszcze trochę jelonka albinosa, który smacznie pochrapywał jej na kolanach, po czym usiadła sobie po turecku. Spojrzała przed siebie, w otwór wydrążony w drzewie i jęknęła cicho. Zmrużyła oczy, usiłując powstrzymać resztę rozkojarzonych i przerażonych łez.
-Amelia...- wyszeptała z trudem, mając gulę w gardle. Coś blokowało jej słowa, nie dając jej przy okazji trzeźwo myśleć- Gdzie jesteś? Żyj... Amelia...- ta prośba była oczywiście... zdaniem Anastazji niemożliwa do spełnienia. W końcu jej najlepsza przyjaciółka opuściła grupę w środku ciemnego lasu, co było wręcz niedopuszczalne, zakazane... A za nią pognał Evan... I na te myśli dziewczyna rozpłakała się gorzko, chowając twarz w brudnych dłoniach. Szlochała cicho, z wielkim żalem. Nie potrafiła się powstrzymać. To obudziło kogoś jeszcze, koleżankę z klasy, z którą kontaktu, jedna z bliźniaczych przyjaciółek nie miała najlepszego.
Kate żywo otworzyła oczy, a potem zamrugała nimi i zwróciła się w kierunku głosów, jakie rozbrzmiewały w kryjówce. Z trudem wśród cieni dostrzegła Anastazję Jednak... Nie specjalnie miała ochotę wstawać do niej i ją pocieszać toteż nie ruszyła się wcale. Czekała tylko dłuższą chwilę aż płacz sam przejdzie, a tamta stwierdzi, że był bezcelowy. W takiej sytuacji, krótkowłosa mogłaby rozpocząć nocną konwersację. Owszem... było bardzo późno. Wbrew temu co myślała Anastazja, do dnia było jeszcze daleko, a paskudne, krwiożercze bestie, te straszniejsze, dopiero wstawały z legowisk.
Aż w końcu na chwilę zapanowała cisza. Ostatnie słone krople wsiąkły w ziemię a dłonie dziewczyny opadły bezwładnie na ziemię. Oparła się głową o ścianę schronienia i zerknęła na śpiące, urocze stworzenie. Strzygło leciutko małymi uszkami, uspokajając..
-Wszystko okey?- usłyszała obok, po czym wzdrygnęła się przestraszona oglądając. Na kolanach, w nieco zdartych dżinsach siedziała Kate, spoglądając na osobę do której dopiero co skierowała pytanie. Tamta natomiast skinęła cicho głową, po czym znów skoncentrowała się na swoim podopiecznym. Tak ponownie zapanowało chwilowe i złudne milczenie.
-A więc... Hm... Ciekawa jestem co to za rodzaj drzew.- pomyślała na głos krótkowłosa, lekko się uśmiechając. To nie jej wina, że obudzona w środku nocy zaczęła się nudzić, prawda? Na dodatek jej towarzyszka nie miała zamiaru przyjaźnie sobie pogawędzić, wolała płakać w milczeniu, skupiając się na śpiących stworzeniach. Teraz jednak pragnęła, zmieszana i nie w humorze, odpowiedzieć coś. Otworzyła już nawet usta, by wyrazić swoją nieznaczną opinię gdy...
 Ciarki przeszły po plecach dziewcząt. Głośny ryk tuż obok drzewa w którego wnętrzu się ukrywały, zmroził im krew w żyłach. Jakaś wielka bestia szukała tam pożywienia, tak bardzo blisko... Obie były pewne, że to coś jest tak olbrzymie, że gdyby chciało powaliłoby tę kryjówkę która oddzielała je od śmierci i pożarło je żywcem. Zamarły więc obie. A wtedy usłyszały coś jeszcze. Ciche popiskiwanie zbudzonego stworzonka, które gdzieś tam na zewnątrz walczyło o swoje życie. To brzmiało... jakby jakaś istotka na cieniutkich, małych nóżkach uciekała w popłochu przed potworem, który jednym ruchem może je zmiażdżyć a potem na surowo połknąć..
 Po chwili głośniejsze skomlenie i.... gruchot kości. Łowca chwycił zdobycz w pysk i kłami wbił się w jej ciałko, zmiażdżył kości... wnętrzności wyssał jak wampir krew po czym głośno ryknął, oblizując się po posiłku długim, wężowatym językiem.
-Boję się.- pisnęła Anastazja, wtulając się w swoje własne kolana. Bez Amelii bała się prawie wszystkiego, nie mówiąc już o takim polowaniu, jakie słyszała chwilę przedtem. Kate nie potrafiła wydobyć z siebie nic... Dygotała ze strachu, siedząc wciąż tak samo jak siedziała przed wydarzeniem.
Gdyby tylko ta zabawa potwora odbyła się raz... Zabijał on coraz to więcej istnień, a te skomlały coraz głośniej, parami, trójkami.... rodzinami. Stadami... W końcu ciche dźwięki konania przepełniały całą kryjówkę uczniów, i ta mordęga trwała półtorej godziny, bez przerwy. Coraz to głośniejsze gruchotanie... kroki drapieżnika. Momentami były tak mocne, że ziemia pod stopami Kate trzęsła się niesamowicie, zupełnie jakby zdobycze były zbyt szybkie dla bestii i kazały jej za sobą ganiać.. to jednak nic nie zmieniało, potwór był w stanie dogonić je wszystkie...
Serca koleżanek biły tak szybko, jakby zaraz miały się na zawsze zatrzymać. Aż w końcu mordercza zabawa dobiegła końca. Zabójca, z napełnionym żołądkiem słyszalnie oddalił sił od kryjówek w pniach drzew i dopiero wtedy, drobna ulga zapanowała pomiędzy śpiącymi ludźmi. Anastazja jęknęła wtedy cicho, ze strachem i zamknęła oczy.
-Dla-dlaczego jesteśmy tutaj.... w środku nocy!- krzyknęła, czując wzrastające napięcie. Mały jeleń albinos poruszył się niespokojnie, ale tylko Kate to zauważyła. Próbowała powstrzymać znajomą z klasy przed krzykiem, ale ta nie dawała za wygraną.- Zostaw mnie...- wtedy złapała się za głowę. Jej umysł nie był w stanie znieść nadmiaru przerażenia. Najpierw straciła przyjaciółkę potem przeżyła podróż po mrocznym lesie... a teraz jest świeżo po jakiejś grze o życie, małych, niewinnych istot.- Zabijał je jakby to było na porządku dziennym! Ile... Ile tam teraz jest krwi... Nie! Nie zniosę tej gry! Zabij mnie!- tu złapała za barki Kate i potrząsnęła nią mocno, aż zbyt, co nie było podobne do dziewczyny.  Widać było gołym okiem, że jest ona na granicy szaleństwa.
-Anastazjo...- krótkowłosa, potrząsana, mimo wszystko spokojnie podeszła do sprawy. Chciała śmierci? Z pewnością nie... nie była z tych, którzy mogliby pozwolić tak łatwo i bez strachu na odebranie sobie życia.- Musisz myśleć trzeźwo... Jesteś na pewno bardzo zmęczona, co?- ale to nie był powód. Załamanie psychiczne nie wynikało z braku snu tej nocy. Gdyby tak było, skutkiem nie była by chęć zabicia się.
-Nie muszę!- dziewczyna przecząco, żwawo potrząsnęła głową. Wtedy w kryjówce rozległ się jeszcze jeden dźwięk. Cichy pisk z gardełka małej istotki, leżącej nieopodal Anastazji. Jelonek albinos wstał na równe nogi. Całe jego ciałko drżało z przerażenia. Jego serce napełniło się strachem, z powodu krzyków dziewczyny. Teraz przestało być ufne. I puki obie siedziały nieruchomo, jedynie wąchało powietrze, nie spuszczając z nich wzroku... Jednak wtedy właśnie nastąpiło to... Anastazja machnęła ręką nagle, nie wiedząc do końca co pragnie uczynić.
Istotka pisnęła znów po czym odwróciła się gwałtownie i pognała na swoich krótkich nóżkach wprost przez wyjście z kryjówki. Serca im stanęły. Kate była pewna, że czeka go już tylko śmierć nie mając pojęcia, że jej towarzyszka.... zechce od razu gonić go i ratować.
Blondynka wstała i nie minęła nawet drobna chwila, gdy znalazła się już przy otworze w pniu drzewa. Wyjrzała niepewnie na zewnątrz, ale ponieważ panowała ciemność, nie mogła zobaczyć niczego niepokojącego... analogicznie przestała się zastanawiać i już miała wyjść gdy...
-Stój!- krzyknęła drżącym głosem krótkowłosa.- Zamierzasz tam teraz wyjść?!- ale nie otrzymała odpowiedzi... Gdyby powiedziała coś jeszcze, to nie dotarłoby i tak do Anastazji gdyż... Nie było jej już w tej pozornie bezpiecznej strefie. A dusza Kate była tak przerażona, że ta nawet nie drgnęła. Usiadła tylko skulona na ziemi, mając nadzieję, że przed świtaniem w tym otworze w drzewie znów ujrzy swoją koleżankę z klasy...
Ciche kroki blondynki nie złamały po drodze nawet jednej gałęzi. Czyżby żadna wielka, wysoka bestia nie strąciła ich z drzew? Czy może po prostu dziewczyna miała takie szczęście, że jej ruchy omijały kawałki drzew z gracją?
Z każdej strony teraz otaczała ją nieokiełznana czerń. Gdzie nie by spojrzała, pełna niepokoju, tam nie ujrzałaby zupełnie nic. Słychać było jedynie szum liści należących do tych wysokich drzew otaczających polanę. Wiedziała też tyle, iż nie zdążyła jeszcze opuścić jej granic, podłoże znacznie różniło się od tego leśnego. Celem jednak tego samobójczego zachowania, była chęć niesienia ratunku dla jelenia albinosa... Niestety zwierzę lepiej od człowieka potrafiło odnaleźć się w takim miejscu w nocy... a biedna, struchlała Anastazja nie miała o przetrwaniu żadnego pojęcia.
Niespodziewanie za jej plecami coś zaszeleściło tak tajemniczo, że serce podeszło jej do gardła. Spanikowana odwróciła się za siebie, ale nie było tam nic, zupełnie nic co mogłaby zobaczyć. Nawet od nocnego księżyca biła ciemnoszara poświata, nie sugerująca w ogóle, iż odbija on światło słońca.
Dziewczynę dobiegły jeszcze inne tak samo nagłe dźwięki, jak ten szelest. Pomruki... odległe piski zarzynanej zwierzyny... kroki bestii... Nie potrafiła znieść tego w miejscu, które uchodziło za bezpieczne... co dopiero mogła poczuć w tak wielkiej pustce jak ta... do której wbiegła. Jak mogła być tak głupia i porwać się na coś takiego!? Ale na zmianę decyzji było już za późno. Nawet jeśli nie odeszła zbyt daleko od drzewa, nie mogłaby już do niego w żaden sposób wrócić. Nie znała kierunku z którego przyszła... Ani też poziomu zagrożenia w miejscu w którym stała. Była na wyciągnięcie ręki dla pierwszego lepszego, niedoświadczonego drapieżnika, nie mówiąc już o tych mistrzach skradania się, których ofiary do ostatniej chwili nie miały pojęcia co je czeka.
Kolejny głośniejszy już odgłos, jakby świst powietrza wydobywającego się szybko z nozdrzy jakiejś wielkiej maszyny do zabijania. Tym razem blondynka była pewna, że rozległo się to za jej plecami. Pisnęła więc cicho i zerwała się niczym maratończyk z miejsca, potykając się o swoje bose stopy, gnała przed siebie, nie widząc zupełnie nic.
Mijała krzewy... jej kroki były nierówne, zupełnie jak oddech. łapczywie pochłaniała ustami powietrze, uderzające ją w twarz. Czuła odór rozkładających się ciał... W głębi siebie wiedziała już, co spotka ją za chwilę.. Ale wedle przypuszczeń Kate, nie była osobą która dałaby się śmierci, wiedząc że zaraz ją ona dopadnie i nie ma ratunku. Ona wolała do końca mieć nadzieję. Nikłą i gasnącą, niczym zapałka... a jednak jakąkolwiek.
Tysiące wrzasków, konających głosików które nękały ją kilka chwil temu, teraz jakby w jakiejś wielkiej retrospekcji zaczęły do niej wracać. Odgłosy bestii. Gruchot kości. Nie dość, że Anastazja zupełnie nic nie widziała, to do tego teraz, zaczęła tracić władzę w nogach. Zmęczenie.... a jednak pochłaniało jej ciało.
Nagle pod jej stopami... wyczuwalny stał się dół... Czy to urwisko, czy lekkie zapadnięcie w ścieżce, którą wydeptały leśne zwierzęta. Tak ciężko było to odróżnić. Czując jednak osuwające się spod palców grudki ziemi... Dziewczyna runęła jak długa przed siebie, staczając się chwilę.. A więc jednak, przeszkoda napotkana na drodze była znacznie większa niż wgłębienie... Przypominała raczej wielki odcisk stopy bestii, świeży... wielkości całej kryjówki w drzewie.
Nie było wcale czasu na uświadamianie sobie jaki potwór mógł pozostawić po sobie coś takiego. Blondynka, cała w obdartych już ubraniach, wykończona ucieczką przed stworzeniami czyhającymi w ciemności, leżała na twarzy, na poobijanej klatce piersiowej wśród miękkiej, rozkruszonej ziemi. Oddychała ciężko.
Jej powieki, prawdopodobnie nie wyczuwały potrzeby, aby słuchać jej poleceń i nie dawały jej patrzeć. Mocno zacisnęła pięść. Łokieć.. nawet on nie był już w stanie się zgiąć. Nie potrafiła udźwignąć się na rękach i podnieść chociaż odrobinę. Leżała tak... A łzy zaczęły powoli zmywać jej brud z policzków. Szlochała znów, jak jakiś czas temu w kryjówce. Tym razem jednak, tak bardzo pewna swojego koszmarnego końca... A jednak żal był mniejszy. Jakby ważniejsza dla niej była Amelia.. nie ona sama.
-A....- wydobyło się z jej gardła. Usiłowała powiedzieć coś... jednak jej struny głosowe, jeszcze bardziej zmęczone przez płacz, odmawiały posłuszeństwa.- Am...e...- nagły powiew wiatru w odległych koronach drzew. Ciarki znów przeszły po jej plecach. Rozluźniła swoje ciało, zamknęła oczy.- Amelio... Teraz czeka mnie prawdopodobnie to samo co ciebie...- wyszeptała tak cicho, że nikt będący nawet nawet bardzo blisko, nie usłyszałby tych słów.
Nagle kolejne trzaski gałęzi. Szelesty w oddali i głośne pomruki. Coś szło, coś zmierzało jej tropem, albo zupełnie przypadkiem tamtędy się przechadzało. Było dość oczywistym, że niewiele, drapieżnik, nawet najdrobniejszy będzie czekał, zanim zabije bezbronną, blondwłosą dziewczynę. Zapłakała jeszcze raz.
-Ktoś tam jest?!- usłyszała nagle, a jej serce stanęło. Ostatnią energię włożyła w to, aby otworzyć oczy i zerknąć w kierunku, z którego ją doszły te słowa. Cień... Na tle ciemności malowała się sylwetka o kobiecych kształtach... czy może raczej dziewczęcych. Zupełnie jakby... Nagle Amelia przybyła do swojej przyjaciółki, by razem mogły odejść na tamten świat.
-Ame...- słowa stanęły jej w gardle, nie mogąc wydostać się na zewnątrz. Podjęcie kolejnych prób zawołania swojej bliźniaczki było niemożliwe... nierealne. Dlatego też blondynka leżała tylko cicho, na ziemi i czekała. Może... Może jeśli to naprawdę Amelia, podejdzie do niej i ofiaruje jej pomoc?
-Słyszysz mnie? Czy nieboszczyk?- dźwięk, zupełnie jakby dziewczyna ta zsuwała się po skarpie na dół odcisku bestii. Chwilę potem stała już nad głową Anastazji, przyglądając jej się z takiej właśnie wysokości. Nie odzywała się jednak, nasłuchując słów leżącej. Ta jednak nie mogła zdobyć się na to, aby spełnić oczekiwania przybyłej... a więc po prostu poruszyła ręką. Błagała o pomoc, ktokolwiek to był, niech jej pomoże... Zbyt bała śmierci.
-Hm?- wtedy nieznajoma przykucnęła i dłonią zwróciła twarz blondwłosej w swoim kierunku. Anastazja mogła ujrzeć jej niewyraźny zarys. Była ubrana w obcisłe ubranie ze zwierzęcej skóry. Jej ciemne, stosunkowo krótkie włosy poruszały się spokojnie w rytm lekkiego wiatru. Natomiast twarz zdawała się być najbardziej rozmazana. Niewielkie, drobne usta, duże oczy i lekko zapadnięte policzki. Kim była... Skoro w grze miała znajdować się tylko klasa, którą Oliwia wytyczyła?
-Po...Pomocy...- jęknęła, nie chcąc dłużej zawracać sobie myśli. Dlaczego tak prędko opadła z sił biegnąc przez ciemną, niebezpieczną polanę?
-Pomocy? Phy... Miałam nadzieję, że jesteś martwa.- burknęła jej nieznajoma, szturchając ją lekko koniuszkami palców. Zwracała się z wyraźnym obrzydzeniem, jakby chciała móc już teraz pogrzebać na trupa wyglądającą blondynkę. Zasypać ziemią i zostawić tak jak leży, tam gdzie jest.- Ale skoro jeszcze żyjesz... niech się tobą jakieś bestie zatrują... Z pewnością nie jesteś pożywna.- rzuciła jakby od niechcenia, po czym podniosła się na równe nogi i odwróciła. Najwyraźniej, nie była wcale przyjaźnie nastawiona do takich przybłęd, jaką stała się Anastazja. Nie mogła protestować.. Ledwo zobaczyła jak nieznajoma dziewczyna z łatwością wspina się po skarbie i znika z jej pola widzenia.
Kolejne podmuchy świszczącego wiatru... Ile jeszcze... Ile jeszcze tego dobijającego oczekiwania na śmierć? Ona już czuła... I czując to zamknęła oczy, westchnęła ciężko czując na twarzy spore grudy ziemi. Jej umysł nie był w stanie funkcjonować... a więc zwyczajnie zasnęła, będąc doskonałym i łatwym łupem dla drapieżników.
Za to wcale nie żałowała tego, że zaczęła śnić. To właśnie wtedy, jakby naprawdę zobaczyła stojącą przy niej Amelię. Ubraną w jasnobłękitną sukienkę, tę samą którą mając dwanaście lat kupiła sobie w galerii za granicą, z nadzieją, że uda jej się ją założyć na jakiś wystawny bal. Miała upięte wysoko włosy, w kok, a niesforne, urocze kosmyki opadały jej na ramiona. Lśniące kryształy w kreacji pobłyskiwały, w promieniach letniego słońca.
Obie, wraz z równie ślicznie ustrojoną Anastazją, zmierzały do szkoły, skąd dochodziła cicha, kojąca muzyka. Jakieś cudowne przyjęcie. Upojne zapachy owoców dochodzące, nie wiadomo skąd. Tańczące pary. Przystojni chłopcy w garniturach, stojący pod ścianą i komplementujący pięknie ubraną Amelię... Ale tylko ją. Anastazja jest dla nich jak gdyby niewidzialna. Zupełnie jakby nie istniała. A jednak nic nie jest w stanie zepsuć jej wspaniałego nastroju.
Wraz ze swoją przyjaciółką stają przy oknie, zza którego widać pięknie oświetlony park. Jedna z nich, ta w urokliwej, błękitnej sukni sączy nektar owocowy w delikatnej szklance, którą trzyma jedną dłonią. Patrzy w dal, widzi coś czego nie potrafi dostrzec jej przyjaciółka.
-Piękne dekoracje prawda?- pyta ją zafascynowana, czekając na momentalną reakcję. Jednak jej nie otrzymuje. Słychać jedynie jakieś ciche, zamyślone "hm". A wtedy w sercu Anastazji wzrasta lekki niepokój. Odwraca się zupełnie do Amelii.- Coś się stało?- a tamta nawet na nią nie patrzy. Wciąż błądzi wzrokiem wśród gości.- Nie jesteś szczęśliwa, że tylu chłopców zwróciło na ciebie uwagę?- próby idą na marne, zupełnie nikt jej nie odpowiada.
Aż w końcu zniecierpliwiona dziewczyna, której nikt nie pochwalił za śliczną, różową sukienkę z białą falbanką i sznurem perełek, odwraca się do tłumu i widzi, wyłaniającą się stamtąd sylwetkę. Chłopak... w śnieżnobiałym garniturze, jakby wybierał się na czyjeś wesele. Trzymając w dłoniach bukiet błękitnych róż, zmierza w kierunku przyjaciółek. Z jakiegoś powodu... Anastazja wie, że nie idzie on do niej, lecz do tej zamyślonej księżniczki obok.
Kłania się nisko, obdarowuje dziewczynę a ta rzuca mu się na szyję szczęśliwa... Nie potrafiła cieszyć się z tak wielkiego przyjęcia, dlaczego więc na widok tego niby królewicza, nagle ożywa w niej radość? Blond-włosa jej przyjaciółka, na marne stara się to zrozumieć... a przecież od tak dawna się znają...
I nagle słychać w sali niesłychany huk. W uszach wszystkich, jakby gwizdki, dzwonią... Nikt nie potrafi już zgadnąć czy muzyka dalej gra. Jedni pokładają się na ziemi z bólu, inni przerażeni uciekają przez najbliższe wyjścia ewakuacyjne... A cała sala przed Anastazją sypie się w drobny mak. Ogląda się za siebie... A Amelii z jej księciem nie ma już nigdzie... Kolejny huk, o wiele głośniejszy. Jakiś ładunek wybuchowy ląduje prawie tuż pod jej stopami, a posadzka kruszy się... Dziewczyna spada w dół... W jakąś zamgloną głębię czując ból wszystkich części ciała, które ocierają się o ostre odłamki tynku... Ścian...
Anastazja nie mogąc znieść dłużej tak przerażającego koszmaru, otworzyła oczy. Zbudziła się jednak w miejscu... o wiele gorszym od tego które sobie wyśniła. Otaczała ją znacznie mniejsza ciemność, niż w momencie w którym ostatni raz rozglądała się na jawie. Ziemi na około nie tknęła nawet jedna łapa. Zupełnie nic nie czaiło się aby poderżnąć jej gardło gdy tylko drgnie... A jednak wyczuwała czyjąś obecność. Z trudem usiadła i ujrzała.... Małe białe uszka, poruszające się na każdy drobny dźwięk, jakie otaczały ich co rusz to. Ryki, piski I wrzaski...
Jelonek, jasne stworzonko, niewielkimi oczkami wpatrywało się w twarz Anastazji. Po chwili nieco się ośmieliło i chyląc głowę zbliżyło na wyciągnięcie ręki. Dziewczyna więc bez wahania pogłaskała je po łebku... Wydało z siebie cichy pomruk i skrzywiło się.
Jego nozdrza rozszerzały się i zwężały, łapczywie pochłaniając zapach blondynki. Drobnym jęyczkiem dotknęło powierzchni jej palców, oblizało swoje wargi. Ciarki przeszły jej po plecach... Drgnęła, ale nie mogła uciec... Istota łypnęła na nią dzikszym spojrzeniem po czym... Skoczyła, z ostrymi, lśniącymi kłami, do gardła Anastazji i.... Słychać było najpierw głośny, rozdzierający las krzyk dziewczyny, myląco podobny do tego, który wydała z siebie wcześniej Amelia, oraz ciche pomlaskiwanie... przyjaznego stworzenia... Tak właśnie, wyglądał nieszczęśliwi koniec tej dziewczyny.
A dygocąca z przerażenia Kate, przycisnęła jeszcze mocniej do siebie skrawki jakiegoś znalezionego ubrania. Jej oczy były szeroko otwarte, a jednak wzrok miała nieobecny. Słyszała wszystko... I wiedziała co się wydarzyło...
-Anastazja...- szepnęła ze strachem. Czyli... jej skryta nadzieja ujrzenia koleżanki w wejściu do kryjówki... właśnie stała się niemożliwa. W zupełnej ciszy, z przerażonym sercem, krótkowłosa oswajała się z tą myślą... Ale odgłosy z zewnątrz powoli zaczęły powracać. Jakaś bestia wśród ostatnich cieni chciała znów sobie zagrać w morderczą zabawę... Rzeź mnóstwa skomlących stworzeń...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Igrzyska ocalenia rozdział 7 "Przyjazne stworzenie"

Z samego ranka obudziła się tylko jedna osoba, Anne. Światło nie docierało wcale do jaskini podziemnej, więc postanowiła wyjść na zewnątrz. Rozejrzała się, poprzeciągała. Nie zauważyła nic strasznego, tak naprawdę przed wejściem rozciągała się zieloniutka w promieniach wschodzącego słońca polanka, a w oddali wiać było ciemniejsze drzewa. Żądnych wgnieceń trawy, żadnych upiorów wylegujących się po nocnym polowaniu. Zero krwi czy trupów. To było normalne pole.
 Dziewczyna poczuła się od razu bezpiecznie, więc wyszła by poszukać czegoś co nadawałoby się do jedzenia. Wyczłapała się przez wąskie wyjście z jaskini i poszła w kierunku olbrzymich krzewów. Cały czas rozglądała się czy nikt jej nie śledzi. W końcu wśród opadających na ziemię, ciężkich gałęzi spostrzegła małe owoce maliny. Było ich naprawdę dużo więc napchała sobie nimi kieszenie. Sporo też sama zjadła. Zanim się obejrzała zrobiło się późno.
 Pozostali uczniowie obudzili się około południa, dzień który przeżyli był tak męczący, że ich umysły musiały sporo odpoczywać. Nikt nie zorientował się tak od razu że Anne jest nieobecna. No bo jak skoro w jaskini było zupełnie ciemno i ludzie gnietli się nawzajem?
 Linda jedynie szukała w ciemnościach po omacku, jakby szukała czegoś bądź kogoś. Cała była spocona czuć było od niej. Nie przejmował ją jednak ten fakt, ważnym było to że czegoś szukała po nocy w którą miała bardzo zły sen... Ale to co widziała w nocy, nie było dla niej jasne. Księżyc, polana, dziwne włochate cielsko spadające na jakąś zwiniętą postać... na srebrzystej trawie. Czy to była Anne? Linda nie była do końca pewna czy naprawdę wyśniła te sytuację, dlatego też musiała się jak najprędzej dowiedzieć czy jej przyjaciółka żyje. Myśl o jej stracie była czymś tak okropnym, że dziewczyna nieświadomie jej do siebie nie dopuszczała.
- Ał...- jęknęła Kate, gdy ręka Lindy wylądowała na jej głowie. Szybko cofnęła się.- Kto to? Ludzie tu się jeszcze spać próbuje no...- jęknęła. Wymamrotała cicho coś jeszcze i chyba ponownie zasnęła. Blondynka cofnęła się natomiast, tuż pod ścianę. Opierając się o nią dotarła do wylotu jaskini. Od razu poczuła świeże powietrze. Nieco ją ono odprężyło. Gdy podnosiła nogę by wyczołgać się na zewnątrz, usłyszała ciche odchrząknięcie. Spojrzała za siebie. Ciemne oczy wpatrywały się w nią, nie gniewnie, raczej z zainteresowaniem. W pierwszej chwili dziewczyna pomyślała o wilku, który napotkał właśnie nieproszonego gościa. Lecz to szybko wypłynęło z jej głowy.
- Gdzie idziesz?- zapytał właściciel oczu. teraz Linda ujrzała też czarne, krótkie włos mokre od potu. Trevor przeczesał je dłonią zbliżając się do niej.- Nie możemy się rozdzielać.- dodał, starając się zachować spokój. Dziewczyna skinęła głową lekko niepewnie. Jej wzrok powędrował w kierunku wyjścia. Wciąż ponad wszystko chciała wiedzieć czy jej sen był prawdziwy, czy też nie. Musiała porozmawiać z Anne.
- Chciałam tylko wyjść przed jaskinię, nie poszłabym dalej.- zapewniła go. W tej chwili wydał jej się zupełnie jak alfa watahy wilków. Potrząsnęła głową, jej myśli zaskakiwały nawet ją samą. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Poczekaj chwilę dobra? Lepiej żebyśmy zawsze chodzili grupą, nawet jeśli ma nas dzielić jedynie parę metrów.- wyjaśnił Trevor i zniknął w ciemności. Teraz słychać było jak budzi co poniektórych. Nagle też rozległ się głośny szloch. Płakała dziewczyna, piskliwie, zupełnie jakby już traciła głos. Nagle ucichła, ktoś ją uspokoił. Linda była pewna że łkała Anastazja. W końcu straciła przyjaciółkę tak?
 Wszyscy zaczęli wychodzić z jaskini. Widok trawy i świeże powietrze koiło i przebudzało. Nie zmieniało jednak faktu że byli głodni i spragnieni. Co róż słychać było burczenie w brzuchu. Helen czuła się tak okropnie że prawie mdlała, na całe szczęście Alicja dała radę jej pomóc. Obie usiadły, przecież Trevor nie powiedział że nie można tego zrobić. Stał teraz przed wszystkimi, chociaż nie każdy był w jego kierunku zwrócony. Chłopak liczył ludzi których miał pod swoimi skrzydłami. Lecz liczył nie raz, a kilka razy z rzędu. Za każdym razem jego mina była bardziej przerażona niż za uprzednim. Misha, obserwowała go uważnie. Po wczorajszej rozmowie miała więcej odwagi by z nim porozmawiać, ominęła Ivana i stanęła tuż obok przywódcy.
- Co się stało?- zapytała półszeptem, nie patrząc na niego, tylko w dal. On również nie spojrzał na nią, zacisnął pięść.
- Kogoś znów brakuje...- wymamrotał. Czuł się zupełnie bezsilnie. Ile minęło? Doba, a stracili już trójkę? Trevor opuścił głowę, przejechał swoją dłonią po czole. Westchnął, ale nie trudno było odgadnąć jak przerażające uczucia siedziały w nim w tamtej chwili.
- Ej ludzie. Trevor mówi że kogoś brakuje!- zawołała Misha. Chłopak podniósł na nią wzrok zupełnie oniemiały. Nie mogło mu przejść przez gardło to pytanie a ona... Właśnie niesłychanie ułatwiła mu sprawę. Uśmiechnął się ciepło patrząc na nią, lecz ukrył ten gest.
 Wśród uczniów natomiast wzrósł niepokój. Każdy po kolei sprawdzał czy jego najlepsi znajomi są na miejscu. Jedna osoba nieustannie w przerażeniu przepychała się w tę i z powrotem czując się coraz gorzej. Spoglądała we wszystkich kierunkach, na każdego, w dal, wszędzie. Linda biegając tak, wpadając na kolegów i koleżanki... wiedziała już.
- Anne!- zawołała po raz kolejny, ale nikt jej nie odpowiedział. Parę tylko par oczu skierowało się na nią. Ona natomiast upadła na kolana.- Zniknęła... Ona naprawdę zniknęła...- zapłakała. Czuła się tak bardzo bezradnie. Co z tego że wiedziała już kogo brakuje, skoro i tak nie miała pojęcia czy dałaby radę ją znaleźć. Gdzie szukać? Czy jest cała?
- Więc brakuje Anne?- Trevor zbliżył się do klęczącej dziewczyny. Wyciągnął rękę w jej kierunku. Przez cały czas, gdy zaginiona blondynka doszukiwała się zła w Olivii, wszyscy uważali ją za kogoś nad wyraz rozsądnego i ostrożnego. Teraz jednak okazało się, że zupełnie bezmyślnie wyszła gdzieś bez słowa... Zupełnie jak nie ona.
 Misha odsunęła się na bok. Chłopak, którego wciąż miała na oku, zaczynał już jej zdaniem radzić sobie lepiej. Odnosiła wrażenie że wziął sobie do serca jej rady z uprzedniego wieczoru. To sprawiło że uśmiechnęła się, chowając za Demindą.
- Może nie poszła zbyt daleko... jeśli wyszła za dnia.- stwierdził głośno przywódca. Zamyślił się chwilę.- Musimy ją znaleźć.- oznajmił też, czując się za Anne odpowiedzialny. Linda podniosła na niego wzrok. Wszyscy czuli się zdziwieni nagłą zmianą w chłopaku. Niebieskie oczy dziewczyny, mimo że zalane łzami, widziały naprawdę kogoś kto... znajdzie jej przyjaciółkę. Dopiero teraz podniosła się na równie nogi i otrzepała. Alex podeszła do niej tak samo przerażona co Linda, lecz ta druga nie uroniła łez.
- Więc idziemy przed siebie grupą i szukamy zaginionej?- usłyszano nagle trzęsący się, ledwo słyszalny głos. Odezwała się Olivia, patrząc na wszystkich podkrążonymi oczami widocznymi spod śnieżnobiałej grzywki. Gdy już wiedziała że wszyscy jej słuchają, postanowiła rozwinąć swoją wypowiedź.- A co jeśli udała się w przeciwnym kierunku? Wróci tutaj i nas nie będzie, wtedy pójdzie nas szukać. To błędne koło, nigdy w ten sposób jej nie znajdziemy, a przynajmniej nie przed drapieżnikiem.- dodała z powagą. Jej przemyślenia zastanowiły Trevora. Patrząc na to z takiej perspektywy, pomysł szukania Anne wydawał się faktycznie bezsensowny.
- Więc co powinniśmy zrobić?- zapytał. Bosa stopa stanęła bliżej niego. Całe widmowe ciało dziewczyny zatrzęsło się, prawie upadła.
- Poczekać.- szepnęła. Jakoś nie specjalnie każdemu podobała się ta opcja. Jednak ostatnie słowo miał ich kapitan, któremu teraz naprawdę zależało na tym by stracić jak najmniej ludzi. Usiadł więc na niewielkim kamieniu i zapatrzył się w wielką równinę, rozciągającą się przed nimi. Widząc to cała reszta, też zaczęła się pokładać na trawie. Co jakiś czas słychać było jedynie po burkiwanie w brzuchach. Helen leżała, z rękoma na klatce piersiowej i oddychała głęboko by zapomnieć o głodzie.
- Tamta chmura...- zaczęła i znów wzięła wdech świeżego powietrza.- ...wygląda zupełnie jak rower co nie? Al?- wskazała na obłok unoszący się centralnie nad nimi. Alicja zaśmiała się krótko i klepnęła przyjaciółkę.
- A tamta jak mój telefon.- dodała, widząc zwykły prostokąt na sklepieniu. Od tamtej chwili obie już leżały, zajęte w pełni szukaniem dziwnych kształtów chmur. Ale tylko one bawiły się w ten sposób. Widząc że obie wciąż są razem i śmieją się, Anastazja posmutniała znów i zebrało jej się na płacz.
 Po paru długich minutach krzewy na lewo pod jaskini zaczęły niepokojąca poruszać się, jakby coś dużego usiłowało wyjść z nich na polanę. Parę dziewczyn poruszyło się niespokojnie, chłopcy zerwali się na równe nogi, gotowi chyba rzucić się na to coś. Jedynie Patric siedział wciąż rozdrabniając w palcach źdźbła trawy.
 Niespodziewanie pośród gałęzi i liści wielkiej rośliny ujrzeli jasne kosmyki włosów. Delikatna dłoń sięgnęła przed siebie, by przedrzeć się dalej. Wtedy wszyscy zobaczyli ze na jej palcach są czerwone ślady... czy to krew? Linda jakoś najprędzej ocknęła się, widząc całą sytuację.
- Anne!- wrzasnęła i wbiegła pomiędzy chłopców by dostać się do przyjaciółki. Złapała ją za ramię by pomóc. Rzekoma poszkodowana, jedynie wyswobodziła się z uścisku.
- Linda? Uważaj wysypią mi się!- oznajmiła, wyraźnie dając jej do zrozumienia że ma się odsunąć. Wtedy dopiero cała sylwetka krótkowłosej blondynki ukazała się światu. Jej palce były naprawdę okropnie czerwone i ociekały... sokiem. Wszystkim aż ślinka pociekła gdy ujrzeli zapakowane w wielki liść maliny. Większość cieszyła się też z tego powodu, że ich zguba odnalazła się cała i zdrowa.
- Anne?- Alex zbliżyła się do nich.- Nic ci nie jest? Jakie szczęście.- uśmiechnęła się, chciała przytulić przyjaciółkę, lecz ta odsunęła się, wskazując na maliny. Nie miała ochoty mieć na bluzce ciemno-różowej plamy. Położyła zawiniątko na trawie.
- Jasne, ze mną wszystko w porządku.- uśmiechnęła się. Wtedy jej wzrok powędrował na klasę.- Em... Martwiliście się?- zdziwiła się widząc ich miny. Nieco ją to zmieszało.
- Tak.. Ale w tej chwili to nieważne. Dobrze że jesteś cała.- oznajmił Trevor, nieobecnym wzrokiem patrząc na nią. Wtedy głośno zaburczało mu w brzuchu o Anne przypomniało się coś ważnego.
- A właśnie!- podskoczyła zadowolona.- Niedaleko rośnie malina. Przyniosłam wam trochę owoców, bo pomyślałam że będziecie tak samo głodni jak ja byłam. Widzę i słyszę że się nie myliłam co?- powiedziała i zaśmiała radośnie. Nie było wtedy powodów do zmartwień. Może jedyne smutne myśli które komuś chodziły po głowie to Evan i Amelia, ale głód zdawał się być silniejszy od nich. Gdy Helen usłyszała słowo jedzenie, zerwała się na równe nogi podbiegła do Anne. Od razu razem z paroma osobami skosztowała słodkich owoców, a ich sok spłynął jej po palcach. Była to wyjątkowo soczysta odmiana.
 Z wielką radością wszyscy skosztowali miłej niespodzianki, jaką zaserwowała im Anne, jednak nikt tak naprawdę się nie najadł. Na jakiś czas zasycili swój głód... To wszystko. Jednak mimo to, naprawdę miła atmosfera zapanowała na jakiś czas, podczas gdy klasa usiadła sobie na trawie, nie będąc świadoma wszystkich tych niebezpieczeństw jakie czyhają na nich w każdej chwili.
 Spokojny wiatr poruszał niskie gałęzie zarośli, te wyższe o wiele mniej się bujały. Słońce świetlało już niemalże wszystkie kłosy trawy, nagrzało także drobne głazy. Było tak przyjemnie, jak w jakieś letnie, leniwe popołudnie. Z ust którejś z osób wymknęło się ciche, wolne ziewnięcie. Oczy same się zamykały, pod ciężarem powiek, mimo że wszyscy byli tak naprawdę wyspani. Prawie wszyscy. Trevor nie spał niemalże całą noc zmartwiony ogółem i powagą sprawy.
 Krótka chwila, mocniejszy wiatr trwający zaledwie ułamek sekundy, zbudził czujność w grupie. Przywódca zerwał się na równe nogi, dotarła do niego z powrotem zagubiona pewność że zaraz coś ich pożre. Rozejrzał się uważnie, a ponieważ nic nie usłyszał ani nie zauważył, zląkł się. Czy w tej krainie nie ma żadnych innych stworzeń, prócz wielkiej bestii jaką napotkali uprzedniego dnia? Martwiło go to...
- Dobra. Koniec odpoczynku. Niech mnie teraz wszyscy posłuchają.- powiedział donośnie i czekał, aż wszystkie pary oczu zwrócą się ku niemu. Prędko tak właśnie się stało, wielu widziało w nim wzór oraz tymczasowy autorytet. Odchrząknął, układając swoje myśli.- Po pierwsze, jesteśmy tak słabi jak dżdżownice na asfalcie. Musimy znaleźć, zrobić, obojętne w jaki sposób jakąkolwiek broń.- powiedział, po czym na chwilę urwał, a parę głów pokiwało ze zrozumieniem. Ktoś jeszcze coś dopowiedział z uznaniem, ale nie było to wcale istotne.- Po drugie, Anne mimo że napędziła nam stracha świetnie się spisała znajdując jedzenie. Gdy tak teraz o tym myślę, powinniśmy rozdzielić pomiędzy siebie obowiązki.- przymknął oczy wyraźnie zmęczony w tym miejscu, westchnął cicho i spojrzał na klasę. Oczekiwał jakiejś odpowiedzi na jego słowa. Chwilę jednak to zajęło, zanim ktokolwiek odważył się wyrazić swoją opinię. Któż inny mógł się wypowiedzieć, jak nie Georgia? Przeminęły chwile, w których czuła się zmieszana, jej duma i honor powróciły wraz ze słońcem.
- To genialny pomysł.- powiedziała z uśmiechem, po czym podniosła się i ustawiła obok Trevora. Wiele osób krzywo na nią patrzyło, jeszcze inni odwrócili wzrok, ale nie żeby szczególnie zwracała na t uwagę.- Jako, że już stoję...- tu zaśmiała się niczym słodka, mała dziewczynka, naumyślnie udając nieco głupią.- Wyrażę swoją opinię co do tego, co ja powinnam robić. Naturalnie najlepszą rolą dla mnie będzie...- tu wzięła głęboki oddech, aby wszyscy w napięciu czekali na dokończenie tego zdania. Niestety ktoś nie dał jej dokończyć... Momo No Hana... Nowy, niewiele znaczący zdaniem Georgii chłopak... właśnie porządnie sobie u niej nagrabił.
- Z pewnością wolałabyś nie robić zupełnie nic.- wymamrotał trochę zbyt głośno, jak na takie słowa. Rudowłosa gdyby mogła, z pewnością nastąpiłaby mu na odcisk i zmiażdżyła. Jednak usiłowała opanować się wewnętrznie i zaśmiać, jednak wtedy właśnie zagłuszyły ją inne głosy. Nieoczekiwanie jakaś postać potrąciła ją i Georgia została wypchnięta na obrzeża grupy. Z centrum zainteresowania skończyła na uboczu. Założyła więc ręce, coś bąknęła pod nosem i usiadła na miękkiej trawie.
- Zgłaszam się jak najprędzej do zbierania owoców. Nie macie pojęcia jakie to przyjemne!- zawołała Anne, wyrywając się z tłumu. To jej wypowiedź najwyraźniej usłyszał Trevor, a więc od razu się zgodził. Uprzedził jednak, że powinna być pewna co zbiera, zanim po to sięgnie. Każda roślina może być trująca.
 Do tego samego zadania zgłosiła się także Linda, chcąc móc zawsze pilnować przyjaciółki. Wiadomo było, że stanowisko w grupie nie zmieniało faktu iż nie wolno im było się oddalać tak zupełnie i bez słowa. Wiadomo, to było dla nich nader oczywiste. Momo i TJ zgłosili się do polowania. Oboje stwierdzili, że wypłoszenie drobnej zwierzyny i wypatroszenie jej gdy już jakąś znajdą, to będzie pestka. Misha, Alex i Anastazja zaoferowały, że zajmą się bronią. Sprzęt z długich patyków i kamieni, związanych czymś długim byłby im bardzo przydatny, a wiec i na tę propozycję przystał przywódca.
 Jeszcze inni zajęli się obroną, inni dołączyli do Anne i Lindy, a Georgia faktycznie w końcu... nie robiła nic. A więc wszyscy mieli jej to za złe. Dziewczyna nawet nie zasugerowała, że na coś może się przydać. Milczała jak grób, być może ciężko w głębi urażona wypowiedzią Japończyka? Nie była pewnie nawet sama do końca pewna.
 A gdy południe się skończyło, słońce zniżyło się znacznie, a długie cienie pobliskiego lasu zaczęły pożerać polanę, Trevor zdecydował się wyruszyć znów. Ustawił wszystkich w szeregu, a niektórzy mamrotali, że czują się jak w wojsku. Jednak tak naprawdę nikt nie mógł nie przyznawać mu racji, to było konieczne. Czy ktokolwiek chciał zginąć rozszarpany przez potwora, zdecydowanie nie.
 Grupa wyszła więc powiedzmy najedzona i mniej więcej wyspana z miejsca noclegu. Szczerze powiedziawszy każdy martwił się o kolejną noc i następne schronienie, bo przecież nie zawsze trafią na coś w po dobie. I co wtedy? Malowała się przed oczami nocna rzeź i ucieczka przed łaknącymi krwi istotami. Aż na plecach mieli ciarki, myśląc o takich rzeczach. Fakt, że wkraczali grupą w ciemną otchłań lasu też nie polepszał im nastrojów. A nóż zaraz znów jakieś wielkie cielsko wyskoczy na nich i będzie usiłowało pożreć większość, jeśli nie całość? Już poprzednio stracili w taki sposób dwójkę przyjaciół... Czy byli gotowi się obronić, albo uciec? Wolne żarty, ich stan się wcale od poprzedniego wieczora nie poprawił. Ciągle byli słabi. Misha i jej mały zespół nie zdążyła jeszcze zrobić broni. Małe, liche dzieci wystawione na tak wielką próbę. Albo wszyscy przeżyją, albo zginą. Dzięki wielkie, a co z indywidualistami?
 Stąpali powoli, ostrożnie. Każdy starał się wydawać jak najmniej odgłosów, niektórzy bardziej spanikowani ograniczali nawet oddychanie. Jednak niebyli świadomi woni malin jaka się za nimi roznosi, ani tego że nie od nich zależy czy coś ich znajdzie czy też nie. Tak naprawdę nie mieli na nic wpływu.
- Boję się...- szepnęła cicho Anastazja, depcząc niemalże po piętach Georgi. Nie ma co ukrywać, że po tych ostatnich wystąpieniach po prostu się przykleiła.- Odnoszę wrażenie, że jestem następną ofiarą...- jęknęła przerażona. Za dużo na ten temat myślała, a to było widać. Dlatego też rudowłosa zwyczajnie spławiała ją potakiwaniem.
 Szli... Drzewa w dalszych częściach lasu porastały go coraz rzadziej. Nadzieję mieli oni wszyscy, że niebawem trafią na bezkresną prerię pełną jezior, rzek i sadów. Jednakże łatwo było odgadnąć, że wcale nic takiego ich nie spotka. Zupełny brak istot sugerował raczej, że nie ma tam takich udogodnień. Gdyby były, stworzenia przyjemne i urocze zasiedliłyby okolicę.
 W temacie właśnie takich zjawisk... Nagle zarośla zaszeleściły dość znacząco. Pochód jednogłośnie stanął, przerażony. Przywódca, posługujący się od jakiegoś czasu kijem miast jakiejkolwiek broni, wysunął go przed siebie i czekał. To nie było duże... Mogło im sięgać co najwyżej do kolan. Nie mogli jednak wykluczyć, że ma setki zębisk i pojemny żołądek. Wstrzymali oddech, oczekując. Kilka minut nawet nic się nie działo, w końcu jednak, pierwsza para białych kopyt wynurzyła się z zarośli, za nimi druga. Zaskoczenie zajęło miejsce strachu, przynajmniej po części. To coś, co wyszło im na spotkanie, było stworzone chyba na wzór jelenia albinosa. Miało długie, śnieżnobiałe poroże ozdobione drobnymi jakby kryształkami czy po prostu prześwitującymi naroślami. Budowa ciała tego czegoś, przypominała kota, jedynie czystego, z długą sierścią. Natomiast pysk... Istota ta  z pewnością nie dałaby rady zjeść ich w oka mgnieniu, ani przełknąć tak spokojnie. Miała mało zębów, na dodatek była to szczęka roślinożercy i to zdecydowanie. Oczy jelonka spoglądały w kierunku wysuniętego kija zlęknione. Drobne ciałko drżało.
- Zostaw go... Trevor on nam nic nie zrobi...- szepnęła pełna litości Deminda. Mimo że przywódca niechętnie przystawał na niektóre prośby grupy, był w końcu od tego, aby nimi rządzić, ale zarazem słuchać, a więc opuścił broń. Wszyscy z zauroczeniem przyglądali się ośmielającemu stworzeniu. Z niechęcią podeszła do niego tylko Misha, co dziwne, bo zazwyczaj łatwo było wmówić jej że coś jest bardzo urocze.
 Klasa ruszyła więc dalej, nie lękając się już tak bardzo lasu. Skoro coś takiego dało radę wieść tam spokojne życie z pewnością i oni mogli przedostać się przez drzewa bez większych przeszkód. Mieli rację, nic więcej nie stanęło im na drodze. Jednakże była zupełnie inna rzecz, niepokojąca część osób. Jelonek albinos podążał za nimi krok w krok, wesoło przyglądając się ich poczynaniom. Czy nie było to, wszak urocze, ale też dzikie zwierzę? Jaki miało powód by działać w taki sposób? Połowa nawet o tym nie pomyślała, Misha głowiła się nad tym natomiast najmocniej.
 Przez wierzchołki drzew widać było słońce chylące się ku zachodowi. Z każdą chwilą, gdy robiło się coraz ciemniej w oddali słychać było ciche pomrukiwania i ryki, to nocny las budził się do życia. Czy byli to ci wszyscy zabójcy, o których uprzedzała ich kobita na początku "gry"? Prawie na pewno tak. A więc trwoga napełniła ich serca. Szli jednak dalej, nie mogli się zatrzymać. Żywili nadzieję, że niebawem trafią na schronienie. Tak też się stało. W środku puszczy, która nocą nie była już tak urocza i przyjemna jak za dnia, znajdowała się niewielka wolna przestrzeń ze wszystkich stron porośnięta drzewami. Ale gdyby to były takie zupełnie zwykłe drzewa, zapewne nie były by wspomniane, nieprawdaż? Otóż to. Każde z nich było tak spróchniałe, że wewnątrz można było się spokojnie ukryć, przespać. Idealne kryjówki, na dodatek na tyle duże, aby wszyscy się zmieścili, zajmując zaledwie trzy rośliny.
 Trevor podzielił grupę na trzy zespoły. Każdy z nich miał w sobie osoby słabsze oraz silniejsze, aby wszystko dobrze zrównoważyć. Wybrał też, niemalże w ostatniej chwili odpowiednie schronienia, gdyż drapieżnicy byli już tuż tuż. Pozostał im jedynie problem śnieżnobiałego stworzenia, które w pierwszej chwili samo zostało na środku polany, narażone na śmierć.
 Otóż pojawiła się jedna osoba, zdolna zawołać je do siebie. Anastazja. Pełna tęsknoty za Amelią pragnęła w nocy wtulić się w stworzenie i zasnąć z nim. A więc zachęciła je do zagrzania miejsca w pniu wielkiego drzewa. Nie wszyscy byli przychylni, ale w końcu przyjęli istotę z uśmiechem. A ona zasnęła od razu, pomrukując uroczo i niemalże niesłyszalnie. Była tak malutka i cieplutka, że od razu zrobiło się przyjemniej. W końcu, to było takie urocze, przyjazne stworzenie.

niedziela, 27 lipca 2014

Igrzyska ocalenia rozdział 6 "Reguły i las"

 -Pora byście poznali reguły.- Rozległ się gdzieś naokoło grupki uczniów głos. Ale to jaki. Należał z pewnością do kobiety, bardzo szorstkiej, ale mądrej. Nigdy jej nie widzieli i niedane im to było. Stali w zwartej grupie, dwie osoby jeszcze tylko siedziały na ziemi, bo dopiero co się zjawiły, Alicja i Georgia. Rudowłosa była oszołomiona tym, co się działo i przez długi czas jeszcze siedziała, a jej towarzyszka przy pomocy Helen, uniosła się na równe nogi i otrzepała.
 Byli w szklanej półkuli, która prawie wystarczyła by ich pomieścić. W tak małej przestrzeni, robiło się już bardzo duszno. Za warstwą szkła, widzieli las, wyjątkowo mroczny i ponury, to pewnie przez to, że dopiero świtało. Z drugiej strony znajdowała się skarpa, a w dole, jak się później okazało, płynęła rwąca rzeka. Nie słyszeli niczego co się tam działo. Pewien bardzo kolorowy ptaszek, przysiadł na najbliższej gałęzi i otworzył swój dziobek. Z pewnością chciał uraczyć ich piękną pieśnią, lecz niestety, nikt go nie usłyszał.
- Jesteście tu z jednego, jedynego powodu.- Mówił dalej kobiecy głos, niczym w jakimś wojsku.- Pewna osoba, która niedawno umarła, dostała szansę na wygranie swojego życia. Dostała do wyboru Grę albo skazanie na pozostanie widmem. Wybrała grę.- Georgia wzdrygnęła się na te słowa. Co za gra? Nie ona jedna miała to pytanie. Najbardziej zdziwiony był chyba Momo. Nie miał pojęcia o tym wielkim zamieszaniu związanym z Olivią. Ledwo wiedział kim jest, umarła i teraz znajduje się tu z tego powodu. Ale... Dlaczego?
- Więc tak. Wasza drużyna, jeśli tak to nazwę, gra w grze, którą nazwaliśmy tutaj Igrzyskami ocalenia. Zasady są proste. Walczycie by przeżyć. W lesie i na całej połaci terenu Igrzysk roi się od dinozaurów, upiorów, zabójców, klonów znanych wam ludzi i nie tylko. Każde napotkane stworzenie jest wrogie.- Zło sączyło się z tych słów litrami. Anne dygotała z przejęcia. Linda i Alex ledwo ją podpierały, by nie upadła. Oliver znalazł sobie punkt w lesie, z którego jego zdaniem płynęły te reguły. Kasper, z racji tego że panowało ogólne zamieszanie, nie wiedząc co robić uspokajał się myślą że jest tu z Kate, a ona. Opierała się o szkło i słuchała uważnie.
 A Amelia i jej klon... Cóż, trudno nazwać ich zachowanie. Od samego początku łkały i przytulały się do siebie. W momencie gdy głos zaczął do nich przemawiać, wydarły się. Jedna osoba, Patric uciszył je grożąc dłonią. Wtedy przestały. Ta jedna osoba, ten chłopak zachowywał się chyba najspokojniej.
- Chwileczkę!- Zawołała nagle Deminda. Głos wydał z siebie dźwięk zachęcający do rozwinięcia wypowiedzi.- A co jeśli zginiemy? Do czego mamy dość, co osiągnąć? Ile będziemy musieli walczyć? Jeśli w ogóle nas z tą wypuścisz...- Wszystkie te pytania... Tego chcieli wiedzieć wszyscy. Dziewczyna poczuła lekką ulgę, gdy wyrzuciła je z siebie. Robiła to jednak jakby przez niewidzialne łzy.
- Oczywiście że ktoś zginie, przecież to nie jest wykluczone.- Nieoczekiwanie zaśmiał się złowieszczy głos.- Jako wasz przewodnik, ostrzegę was przed nocnymi łowcami. Wyśmienici z nich tropiciele nie ma co. Z łatwością i bezszelestnie do was dojdą, a później zjedzą.- Misha przełknęła ślinę.- Ale jako wasz oprawca każę wam już zaraz wyjść stąd i radzić sobie samemu! A teraz twoje pytania, ofiaro. Jeśli ktoś zginie, to po męce pojawi się w niebieskim pomieszczeniu. Będzie cały i zdrowy, lec nieruchomy. Mamy tam monitory, będzie mógł oglądać was w dalszym ciągu. Będzie jakby zastygnięty, tylko jego myśli i oczy będą działały.- Z grupy wydarł się wyraz szoku i przestrachu.- Waszym celem jest położone bardzo daleko stąd świątynia. W niej, gdzieś tam w środku znajdziecie butelkę. Musicie ją wziąć i otworzyć. Wtedy oddam życie Olivii, w niej zawarte. Wtedy też i wy wrócicie do domu. Nikt, prócz osób które dotrwają do końca, nie będzie pamiętał nic z tego co się wydarzyło, w związku z tą nieszczęśliwą śmiercią. Ale tu was muszę ostrzec, bo jeśli nikt nie osiągnie celu, zostaniecie w błękitnym pokoju nieruchomi, na zawsze! To samo stanie się jeśli Olivia zrobi to sama.- Głos przerwał dzikim śmiechem, po czym na moment ucichł.- W takim razie, skoro nie ma już żadnych pytań, życzę wam powodzenia. Żegnajcie.- Zakończyła.
 Klasa rozejrzała się naokoło. Nic się nie działo. Rudowłosa podniosła się właśnie z ziemi, nieco oszołomiona. Nie mogła zapomnieć o tym co zrobiła. Parę wściekłych spojrzeń patrzyło na nią, jakby zaraz chciały ją zabić. Starała się unikać tych spojrzeń. Bała się też podejść do Mishy, przecież poszła na pierwszy ogień...
 Nagle usłyszeli jakiś pchnięty w ruch mechanizm. Przekręcające się koła zębate, łańcuchy. W przerażeniu spostrzegli że szkło dzieli się na kawałki i chowa pod ziemią. Więc już nie są bezpieczni. Gdy po ich kopule nie było śladu i wszystko już ucichło, z głębi lasu wyłoniła się biała postać. Była smutna i dygotała. Olivia. Ach no tak, przecież głos wspomniał, że nie może tam dotrzeć sama, a w takim razie wyraźnie powiedział, że będzie z nimi. Anne cofnęła się gwałtownie, tak że prawie wpadła do rzeki.
- Witajcie... Przyjaciele.- Powiedziała białowłosa machając lekko, a jej ręka była niczym kłos trawy na wietrze, okropnie delikatna. Jej "przyjaciele" jednak widzieli w niej ducha, który usiłuje i ich życie zmarnować, stłamsić.
- Juz po nas!- Wydobyło się z gardła Anastazji, długo wstrzymywane i pełne rozpaczy zdanie. Chcąc nie chcąc, wszyscy musieli przyznać jej rację.
 Stali jeszcze trochę w miejscu i wpatrywali we wszystko dookoła. Oprócz cichych jęków nie było nic słychać. Nie wydawali z siebie żadnych innych dźwięków. W końcu jednak coś tchnęło w nich życie. Skoro już jest poranek, słońce leniwie unosi się w górę to nocni drapieżnicy śpią... tak? A skoro tak, to muszą znaleźć bezpieczne dla siebie miejsce przed zmrokiem. Tylko jakiego kalibru są te tak nazwane "potwory"? Latają, pełzają, biegają? Czy wspinają się po drzewach? Jeśli tak, w konarach wysokich dębów, nie jest bezpiecznie.
 Trevor odchrząknął na tyle głośno że wszyscy zwrócili się w jego kierunku. Odetchnął i z powagą spojrzał na nich.
- Jeśli chcemy tu przeżyć, musimy trzymać się razem.- Zaczął pewny tego co mówi.- Nie wolno nam się też zbytnio bać, bo to może nas zgubić. Proponuję byśmy wybrali osobę dowodzącą i paru silnych osób do obrony Olivii w razie czego. Słyszeliście że jest naszym priorytetem tak?- Tu spuścił na moment głowę zbierając myśli. Dużo wiedział o przetrwaniu, w podstawówce należał do harcerzy plus to że namiętnie gra w gry przetrwania, akurat takie w których na każdym kroku może cię coś zjeść.- Ale najważniejsze jest to, żeby oddalić się od lasu, bo to schronienie wielu nocnych zabójców.- Dokończył. Klasa pokiwała głowami w skupieniu, niektórym zaczynało już przechodzić.
- Chyba wszyscy będziemy tego samego zdania...- Zaczęła niepewnie Georgia, wiedząc że wszyscy mogą ją zaraz zbesztać za to że się odzywa. Mimo tej pewności, kontynuowała.- Będziemy tego samego zdania, że to Trevor powinien być tym... Przywódcą. Moim zdaniem najlepiej się zna... I może ocalić nie jedno życie.- Powiedziała, stojąc z dala od reszty. O dziwo, chociaż wiele osób chciało to zrobić, nikt nie wyśmiał jej ani nie spojrzał na nią ze złością czy pogardą. Niektórzy skinęli głowami inni milczeli.
- Masz rację.- Odezwała się Kate.- Tak właśnie powinno być.- I nikt się już tej decyzji nie sprzeciwiał. Trevor ich poprowadzi, koniec kropka. Dobrze że chociaż jedną rzecz udało im się ustalić.
- Więc.- Chłopak uśmiechnął się mimowolnie, po chwili spojrzał w dół rzeki. Tamtędy prowadziła jedyna droga z daleka od lasu. W dole jednak było widać zaledwie niewielką polankę i następną połać drzew.- Macie jakiś pomysł? Może powinniśmy tam zeskoczyć?- Zapytał niepewnie. Deminda podeszła do niego i spojrzała na taflę wody.
- Chyba sobie żartujesz!- Wykrzyknęła przerażona widokiem. Miała lekki, niewyjaśniony lęk wysokości. Odsunęła się pospiesznie od krawędzi.- Musi być inny sposób.
- Jaki jest numer na policję?- Wyrwało się z tłumu. Była to Alicja. Trzymała w ręku swój piękny telefon, a na wyświetlaczu widniała klawiaturka.
- Nie zamierzasz chyba dzwonić po pomoc?- Zapytała oburzona i nieco zaskoczona głupim pomysłem, Linda. Spojrzała na swoje przyjaciółki. Owszem, Alex i Anne również uważały użycie telefonu za głupotę.
- Co w tym złego?- Zdziwiła się brązowowłosa opuszczając w dół dłoń z telefonem. Zupełnie chyba nic nie zrozumiała.
- A jak twoim zdaniem wyjaśnisz policji to co tutaj zaszło?- Wycedziła Alex.- Dodatkowo co im powiesz gdy zapytają gdzie jesteś?- Dodała. Alicja zmarkotniała. Koleżanka miała rację. Zupełnie nie wiedziała gdzie są, środek dziczy... Nawet zasady życia w mieście tutaj nie obowiązują. Jedyne prawo, to "Prawo dżungli."
 Na tym skończyły się wspaniałe pomysły ze strony dziewcząt. Żadna z ich nie miała szczególnie mądrego sposobu na ominięcie rzeki i lasu. Męska część drużyny, okazała się w tym momencie o wiele bardziej przydatna. Szczególnie Momo się wykazał, choć klasa nie chciała przystać na jego propozycję. Zaproponował mianowicie, przejście na drugą stronę lasu, by dostać się na jakąś większą, otwartą przestrzeń. Większość nie zamierzała jednak się zapuszczać w głąb. Sami słyszeli o "potworach" jakie mogą się tam czaić. Co z tego że jest dzień?! Nawet jeśli najgorsi zabójcy polują w nocy, to niewykluczone że jacyś inni robią to za dnia.
 Cóż... Niestety nikt nie miał lepszego pomysłu. W końcu, po długim okresie dyskutowania, każdy zgodził się na rozwiązanie Momo.
- Trzymajmy się blisko siebie. Drapieżnik nie zaatakuje zwartej grupy, bo będzie wiedział że każdy broni każdego.- Rozkazał Trevor i jako pierwszy wszedł pomiędzy drzewa. Od razu niemalże ogarnęła go nieludzka ciemność.- Chodźcie za mną, Oliver ty i Evan idźcie na końcu. Będziecie osłaniać drużynę.- Powiedział jeszcze. Za nim ruszył Ivan, Patric, Kasper i wszystkie dziewczyny, zaczynając od Helen. Dalej pozostali chłopcy i dopiero za nimi, na samiuteńkim końcu Oliver i Evan. Nieliczni szli spokojnie. Jak w końcu nie dygotać ze strachu w egipskich ciemnościach, wiedząc że z każdą sekundą jest się mniej bezpiecznym?
 Niespodziewanie w lesie rozległ się głośny i rozpaczliwy krzyk. Klasa zamarła zatrzymując się. Nikt nie wiedział co się dzieje, czy wszyscy są na miejscu. Otóż nie!
- Amelia!- Wykrzyknął ktoś z samego końca, Evan. Chłopak porwał się z miejsca i ruszył wśród drzew w kierunku pisku dziewczyny. Żadne "stój", jakich było nie mało nie mogło go powstrzymać. Anastazja odruchowo ścisnęła rękę Demindy, stojącej najbliżej niej. Jak do diaska nie zauważyli że blondynka się oddaliła.
- Czy na prawdę żaden z was nie potrafi się pilnować?!- Krzyknął zdenerwowany Trevor. On wiedział że jeżeli dwoje z nich samotnie wybrało się w ciemny las, pełen krwiożerczych bestii, nigdy nie wrócą.- Cóż, musimy iść dalej.- Powiedział smutno i ruszył. Przerażeni poszli za nim.
- A-ale co z Amelią? Czy... Ona wróci prawda?- Pytała zapłakana już przyjaciółka. Niestety... Żadne słowa nie były w stanie jej pocieszyć. Płakała cicho, otoczona przez współczującą Mishę i Demindę. Ivan z resztą też w cale tak dobrze się nie czuł. Coś zabiło jego brata...? Cały czas próbował odrzucić od siebie tę myśl. Nie, on żyje. Powtarzał sobie.
 Przeszli pół drogi, mniej więcej. Nieszczęść nie było jednak dość. Nagle niczym grzyb po deszczu wyrósł przed nimi wielki stwór. Jego ogromna paszcza unosiła się dwa metry nad ich głowami, miał niezwykle małe przednie koniczyny, za to dobrze zbudowane tylnie, na których stał. W mroku dało się zauważyć długi ogon i czerwone ślepia, wpatrujące się w chłopaka stojącego na czele bandy. Serca waliły im jak oszalałe. I co? Co mają robić?
 Bestia zniżyła pysk z milionem lśniących, ostrych zębów. Jego oddech pełen był zapachu padliny i krwi. Wydawało się że ogląda ich i wącha, dziwiąc się kim są i co tam robią. Trwało to jednak krótką chwilę, która dłużyła im się niesłychanie. Niektórzy pomyśleli już że nic takiego się nie dzieje. Może to coś nie zamierza ich jeść, może jest przyjazne? Lecz nagle przypominały im się słowa ich "przewodnika i oprawcy". "Każde napotkane stworzenie jest wrogie." Dudniło im w uszach.
 Niespodziewanie stwór uniósł się wysoko na tylnych nogach i wydał z siebie potworny ryk. Zamierzał rzucić się na nich i rozszarpać, jak najszybciej. Wyglądał na głodnego.
- W nogi!- Wykrzyknął Trevor i rzucił się, razem z całą resztą w drogę powrotną. Cóż, to było zdecydowanie najlepsze rozwiązanie. Gdy ujrzeli światło tuż przed sobą uśmiechnęli się, odetchnęli z ulgą i zwolnili. Jednak wróg cały czas deptał im po piętach. Po chwili spostrzegli, że nie mają wyboru. Kierowali się prosto na rzekę, w kierunku przepaści. Nie mieli pojęcia co jest dla nich lepsze, śmierć przez pożarcie czy też upadek z wysokości. Mimo uprzedzeń, strachu i innych okropnych uczuć, wszyscy wybili się kolejno i poszybowali w powietrze. Wtedy dopiero wydarły się z nich głośne krzyki.
 Plusk wody, która trysnęła na wszystkie strony był niemalże kojący. Po chwili słychać było kasłanie ludzi dławiących się wodą. Na całe szczęście wszyscy wyszli z tego bez szwanku. Co silniejsi pomagali tym słabszym wyjść z głębiny rzeki. Było im zimno. Wszyscy siedzieli na mokrym już zupełnie brzegu.
- Myślałam że zginę!- Krzyknęła nagle Alicja wybuchając śmiechem. Trzymała się za brzuch i prawie tarzała po ziemi.
- Żartujesz?- Trevor spojrzał na nią zabójczym wzrokiem.- Mogłaś zginąć NAPRAWDĘ.- Dodał ostrym tonem. Cała ta sytuacja sprawiła, że zaczął jeszcze bardziej się denerwować. Najpierw Amelia, teraz to. Co jeszcze mogło ich spotkać w pierwsze piętnaście minut gry? Wyraźnie poczerwieniał ze złości, która kipiała z niego.
 Misha siedząca tuż obok Helen, wyglądała zza jej pleców uważnie mu się przyglądając. Wyglądał nieco inaczej, bardziej odpowiedzialnie niż zwykle. Szczerze współczuła mu tego, że wszyscy są na jego głowie. Musiał zadbać o wszystkich, polecili mu być ich przywódcą. Dziewczyna bardzo chciała zbliżyć się do niego i pocieszyć, lecz zawahała się i nie zrobiła tego.
- Proponuję wrócić na górę i poszukać Amelii.- Wykrztusiła z siebie nagle Anastazja, wbijając wzrok w ziemię. Na jej twarzy nie było już śladów łez, bo zmyła je woda. Trevor pokręcił głową, nawet nie odpowiedział. Wszystkim było smutno, chodzisz z kimś do klasy i jesteś po prostu przyzwyczajony do tego że jakaś osoba zawsze w niej będzie, a tu nagle spotyka ją pewna śmierć w lesie. To okropne.
 Przywódca podniósł się i wyżął dolną część koszulki, otrzepał włosy. Po chwili i inni zaczęli wstawać i doprowadzać się do porządku. Alicja z przerażeniem odkryła że jej telefon zupełnie przemókł i już nie zadziała. To przybiło ją jeszcze bardziej niż utrata znajomych. Jedna tylko Anastazja siedziała przy rzece.
- Idziesz z nami czy nie? Robi się ciemno, musimy się ukryć.- Odezwał się Trevor, dziewczyna jednak wcale nawet nie drgnęła.- Serio mówię, możemy pójść bez ciebie.- Powtórzył ze złością. Nie zareagowała jednak, wlepiając swoje spojrzenie w płynącą wodę. Trevor ruszył przed siebie, a część klasy nie chcąc zostać na pastwę losu samemu, ruszyła za nim. Ledl także to zrobił, lecz po paru krokach stanął. Spojrzał przez ramię.
- Naprawdę masz zamiar ją zostawić?- Zapytał drżącym głosem. Trevor nie zaprzeczył.
 Wtedy coś tknęło kamienne serce Georgii. Zamaszyście odwróciła się i wróciła nad rzekę, a zrobiła to tak by każdy widział. Faktycznie, mimo że wszyscy zauważyli, nikt nie poszedł w jej ślady. Lecz ją, jak zawsze to nie obeszło. Przykucnęła przy Anastazji i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Hej, nie możesz się tak załamywać.- Powiedziała w miarę ciepłym głosem. Blondynka załkała cicho i otrząsnęła się z dłoni Georgii.- Wiem że ci ciężko, ale jeśli tu zostaniesz, nasze szanse zmaleją i już nigdy, być może nie zobaczysz Amelii. Musisz myśleć pozytywnie. Wygrasz tę grę i uratujesz nas wszystkich zgoda? Wiem że dasz sobie radę.- Mówiła rudowłosa a jej głos nabierał pewności i radości z każdym słowem. Zapłakana dziewczyna podniosła na nią wzrok.
- Akurat.- Wymamrotała przez łzy.- Nie jestem ani silna, ani odważna, ani też sprytna. Nie mam tutaj najmniejszych szans.- Dodała ze zrezygnowaniem.
- Nie mów tak.- Georgia oburzyła się tym jak Anastazja okropnie w siebie nie wierzy.- Wiara czyni cuda. Idziemy? Grupa zaraz zniknie nam z oczu.
 Blondynka wytarła łzy i podniosła się wsparta na ręce koleżanki z klasy. Razem ruszyły biegiem w stronę oddalających się uczniów. Gdy były już naprawdę blisko, mogły wyraźnie usłyszeć słowa Alex.
- Nie wierzę w to.- Mówiła.- To jakiś obłęd, cała ta historia jest bardzo nie halo. Na dodatek TJ wybiera się na randkę z tą rudą wiewiórą i na pewno na mnie już nigdy nie spojrzy. Czuję się fatalnie.- Jej głos brzmiał jakby zaraz miała się rozpłakać. Linda idąc obok pocieszała ją. Georgia i Anastazja zwolniły i dołączyły do pochodu. Blondynka, z racji tego że ciut się opanowała i nabrała pewności iż serce "księżniczki" nie jest takie twarde jak się wydawało, zagadała cicho by Alex nie słyszała.
- Naprawdę masz zamiar zabrać jej sprzed nosa tego chłopaka?- Zaczęła szeptem. Ta kwestia była dla niej nie zrozumiała.- Przecież nie rozmawiacie ze sobą prawie w ogóle, nie interesujesz się nim mam rację?- Jej towarzyszka obruszyła się nieco. Wiedziała że Alex czuje się zazdrosna i kipi ze złości na widok TJ z jakąkolwiek inną dziewczyną, ale nie, nie interesował ją ten chłopak. Uśmiechnęła się pod nosem do blondynki.
- Masz rację. Nie podoba mi się.- Stwierdziła.- Jest jednym z tych zakochanych w muzyce chłopców, którzy polubią jedynie dziewczynę równie walniętą na punkcie muzyki co oni. A co do zabierania chłopaka... - Georgia zrobiła znaczącą pauzę zastanawiając się nad czymś.- Nie rozumiem o co ci chodzi?
- Jak to?- Anastazja nie należała z pewnością do najmądrzejszych i do najszybciej łapiących osób.- Przecież Alex mówiła przed sekundą ze idziesz z nim na randkę.- Ta część rozmowy ją chyba ominęła. Rudowłosa zakasłała dławiąc się własną śliną na wieść o swojej "randce". Zachowywała się na tyle głośno, usiłując się nie udusić, że usłyszał ją idący na samym przedzie Trevor. Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na nią morderczym spojrzeniem.
- Chcesz żebyśmy wszyscy zaraz zginęli?- Wycedził. Chwilę to jeszcze potrwało zanim Georgia doprowadziła się do porządku i mogła odpowiedzieć. Jednak nie spodobało jej się wyraźnie to zdanie, a jak wiadomo nie było wielu rzeczy zdolnych ją poruszyć.
- Co proszę?- Odpowiedziała tylko, by upewnić się że chłopak użył przeciwko niej tego właśnie pytania. On zbliżył się i zmierzył ją wzrokiem.
- To nie jest korytarz szkolny, jeżeli masz zamiar cały czas zachowywać się jak przynęta na dinozaury, radzę ci już teraz odłączyć się od nas, bo inaczej przez ciebie wszyscy zostaniemy pożarci.- Wszystkich zatkało. Rudowłosa milczała, chciała jakoś wrednie mu odpowiedzieć, lecz nie potrafiła zdobyć się na żądne złośliwości. Prychnęła.
- Nie pomaga nam też twój wiecznie zły humor.- Usłyszała za swoimi plecami. Nie mogła uwierzyć, ale ten głos należał do.. Anastazji! Dziewczyny która trzymała się w cieniu swojej przyjaciółki, robiła wszystko tylko z nią i bezradnie rozklejała się gdy była sama. Teraz najwyraźniej, dostała zastrzyk odwagi i pewności siebie!- Jeśli chcesz wiedzieć to jedyną osobą która przyciąga tutaj potwory swoimi krzykami jesteś ty. Nie obrażaj innych myśląc że jesteś taaaki wspaniały, bo prędko sam będziesz zbyt zadumany w sobie by zadbać o czyjeś bądź swoje życie.- Dorzuciła, lekko się czerwieniąc z nadmiaru pewności. Chłopak natomiast zmrużył oczy w zastanowieniu i odwrócił się od nich. Rudowłosa oniemiała uśmiechnęła się lekko do Anastazji.
- Rany, dzięki.- Wyszeptała z podziwem. Blondynka zaśmiała się. Sama nie mogła w to uwierzyć, ale była zadowolona.
- Wiesz zrobiłam to nie tylko dlatego że tak się do ciebie wyraził, ale też dlatego że wcale nie jest taki świetny. Chciał zostawić mnie w środku nocy nad rzeką w krainie której zupełnie nie znam. Gdybym nie była tak bardzo nieśmiała, życzyłam bym mu śmierci.- Ostatnie zdanie jakie wypowiedziała, nieco przeraziło jej towarzyszkę, ale było już późno. Każdy był dawno zmęczony, teraz prawie się wszyscy przewracali.
 Gdy ostatnie promienie słońca leniwie chowały się za horyzontem., Wszyscy zdążyli ukryć się już w dość dużej, okrągłej niemalże jaskini. Trevor siedział najbliżej wyjścia, czuł się bardzo odpowiedzialny za całą klasę, a to że tak szargały nim nerwy, było winą tej chorej gry w którą zostali wciągnięci.
 Nagle usłyszał za sobą kroki i wzdrygnął się wyrwany z zamyślenia. W mroku komory ujrzał zbliżającą się dziewczynę o długich, ciemnych włosach. Od razu rozpoznał w niej Mishę. Niepewnie usiadła obok niego i spojrzała na to, co znajdowało się na zewnątrz.
- Uważaj żeby nikt cię nie zauważył.- Polecił chłodno chłopak, patrząc w to samo miejsce co ona. Kiwnęła głową, nie odzywając się. Odgłosy natury były tak naturalne i bezpieczne. Słyszeli świerszcze, wiatr, strumień, który po drodze minęli. W oddali czasem rozległo się pohukiwanie sowy. Pozostali uczniowie spali już, niektórzy nawet pogwizdywali nosem.
- Em... Byłeś dzisiaj bardzo zdenerwowany...- Zaczęła Misha, nie mając pojęcia po co zaczyna taki temat. Chłopak odchrząknął nieco.
- Martwię się o to że nie zdołam poradzić wam jak się w niektórych sytuacjach zachować.- Powiedział łagodnym tonem, jakby z ulgą że nareszcie może się komuś wygadać.- Chcieliście bym wami pokierował, jednak... Teraz wiem że nie czuję się na siłach.
- Może po prostu czasem poradź się nas, albo wyraź to co czujesz jakoś inaczej... Nie krzycząc na wszystkich tych, którzy na tobie polegają, dobra?- Wyszeptała Misha. Chłopak uśmiechnął się słabo, patrząc na nią uspokoił się nieco.
-W porządku.- Westchnął.- Powinnaś i ty pójść już spać. Nie mam pojęcia jaka bestia zaatakuje nas jutro.- Dziewczyna podniosła się i odwróciła w kierunku jaskini, ziewając przeciągle. Trevor wodził za nią wzrokiem.- Misha?
- Tak?

- Dziękuję ci.


PS.
Na koniec tego rozdziału chciałam też bardzo przeprosić za to że ostatnio nic nie wstawiałam. Muszę przyznać że brak mi weny... ^^" Ale postaram się nadrobić.