wtorek, 20 stycznia 2015

Igrzyska ocalenia rozdział 10 "Soczyste jabłka"

Zapanowała błoga cisza, a wszyscy uczniowie wpatrywali się teraz wyczekująco w Demindę. Dziewczyna nie wyróżniała się dotychczas z grupki. Przeciętna uczennica o lichych zainteresowaniach, kiepskim wyglądzie i sławie tej, która się nie poddaje i zawsze przegrywa, cokolwiek nie robi. Tak właśnie widzieli ją pozostali, co było dość smutne. Teraz jednak stała, a ich oczy wpatrzone były w nią jak w guru.
Daniel popełnił samobójstwo, wstając i dając się trafić jakiejś dziwacznej, silnej bestii. Trevor podobnie. Nie zachował ostrożności i poważnie oberwał, prawie pożegnał się z życiem. Tymczasowo jego stanowisko również zaczął zajmować ktoś inny.
Czarnowłosa dziewczyna w ciemnej, wełnianej sukience, która była już nieco od dołu popruta i brudna, stała w bezruchu. Właśnie dała ponieść się emocjom i wydarła się na swoich znajomych. Gdy jednak już udało jej się osiągnąć cel, a wszyscy zamilkli... Nie miała pojęcia jak wybronić się ze swojego zachowania. Zrobiło jej się nieco gorąco. Odnosiła wrażenie, że zaraz padnie na ziemię i będą ją nieść przez las jak Ivana, ranionego wieścią o śmierci Anastazji. Odchrząknęła, westchnęła cicho i opuściła ramiona, zupełnie jakby miała się poddać... Zaczęła jednak myśleć. "Skoro tak ciężko mi się teraz wytłumaczyć... Może wcale nie muszę..." przemknęło jej przez myśl. Uśmiechnęła się niepewnie, jak to zazwyczaj robiła gdy nie odrobiła pracy domowej, a nauczyciel ją o nią zapytał. Po chwili jednak skończyła wyglądać jak dawniej i przybrała nieco chłodniejszy wyraz twarzy. Zacisnęła pięści, przełknęła ślinę. Raz kozie śmierć.
-Wstawać z ziemi natychmiast!- krzyknęła znów, a każdy z nich momentalnie zaczął się podnosić. Stanęli wyprostowani, oszołomieni i zaczęli wytrzepywać swoje ubrania z ziemi, po której chwilę temu się tarzali. Nawet Georgia niechętnie wypełniła rozkaz.- Jeśli tak dalej pójdzie zginiemy w tydzień albo i nie.- dodała już ciszej, ale wciąż tak samo ostro i władczo. Im więcej słów wypłynęło z jej ust tym większe napięcie i powołanie czuła. Musiała zaprowadzić porządek, od tego tam była.
Trevor, wspierany przez Mishę także zbliżył się do grupy, jęknął z bólu i podniósł wzrok na czarnowłosą. Na jej twarzy nie było widać współczucia. Te oczy... Karciły zachowanie chłopaka, wyzywały go, jakby chciała powiedzieć: "Jesteś zupełnym idiotą, że dałeś się tak zaatakować." Jednak chyba powstrzymały ją resztki dawnej dobroci, którą zaczynała tracić z szybkością światła.
-Lepiej będzie jeśli ich teraz poprowadzisz, ale...- tu znów skulił się, czując przeszywający ból w klatce piersiowej. Dziewczyna z trudem trzymała go, opartego o jej ramię. Zastygł zgięty w pół, po czym z wysiłkiem znów, spojrzał na rozmówczynię.- Mam nadzieję, że wiesz co robisz.- dodał wycieńczonym już jakby głosem.
-Oliver pomóż mu.- rozkazała krótko. Blondyn od razu doskoczył do upadającego już niemalże Trevora i przejął go od Mishy. Wtedy znów nastała wyczekująca cisza. Czy skoro zmienili dowódcę, cel ich podróży jest wciąż ten sam? W niepewności czekali na dalszy rozwój wydarzeń, na który się zapowiadało. Myśli w głowie Demindy musiały się jednak odpowiednio poukładać, aby mogła zacząć sprawować godne rządy.
Po pierwsze właśnie w tamtej chwili dotarło do niej, że jest odpowiedzialna za życie tych uczniów, którzy je jeszcze posiadali. Z lekkim, ukrytym w głębi żalem musiała wykreślić z listy podopiecznych Anastazję, Amelię, Evana i Daniela... Choć tak naprawdę była w stu procentach pewna śmierci tylko jednej z tych osób. W końcu jego krew spływała nie tak dawno po jej policzkach. Na wspomnienie o tym, poczuła chwilowy lęk.
-Dobrze więc. Powiedział to sam Trevor, ale ja powtórzę. Jesteście teraz pod moimi skrzydłami.- wyraziła się władczo. Wyglądała, wyprostowana i zdeterminowana, niczym królowa szykująca swoją pełną zwątpienia armię, na niebezpieczną wojnę. Czuła się kimś ważniejszym, zupełnie jak klasowa księżniczka o rudych włosach, a jednak zupełnie inaczej to odbierali.- Nie zamierzam specjalnie zmieniać planów jakie mieliśmy. Idziemy w tym samym kierunku, jednak to nie może wyglądać tak jak dotychczas.- tutaj przed oczami znów zobaczyła obraz krwawiącego chłopaka, który zginął całkowicie niedawno tylko dlatego, że się bał...- Idziemy zwartą grupą, pomagając tym którzy mają mniej siły. Nie wolno nam się zatrzymać, bo nie zdążymy przed zmierzchem, który jak już zauważyliście szybko zapada.- w tamtej części lasu niebo nie było dobrze widoczne, a mimo to spojrzała w górę. Słońce świeciło gdzieś tam nad nimi...
Ledl, rudowłosy chłopak, który do tej pory jedynie dygotał ze strachu przed śmiercią, uniósł dłoń do góry, zupełnie jakby zgłaszał się na lekcji. Uznał zapewne, że ruch taki będzie najwłaściwszy, żeby zawiadomić resztę, iż chciałby się wypowiedzieć. Nie czekając aż Deminda pozwoli mu na to, zaczął mówić.
-A co będzie z Ivanem i Trevorem? Mówisz, że musimy zdążyć zanim zrobi się ciemno, a przecież oni będą nas spowalniać, nawet jeśli będziemy szli nieustannie...- zerknął na nosze z leżącym w nich, nieprzytomnym chłopakiem. Obok siedział Kasper... Jak się czuł, ciężko było stwierdzić, jego wzrok zdawał się być zupełnie nieobecny. Być może też drżał, ale niespecjalnie można było się zorientować.
Deminda westchnęła głośno i przybrała pozę taką, jakby była wielką myślicielką. Zaczęła poważnie zastanawiać się nad zagadnieniem, któe poruszył jej strachliwy kolega. Tymczasem cała reszta w skupieniu wyczekiwała rozwiązania. W końcu uśmiechnęła się lekko.
-Mam nadzieję, że nie rozważałeś zostawienia ich tutaj, Ledl.- powiedziała, a on nie wiedzieć czemu przestraszył się. Bał się, że jeśli ona dowie sie, że to właśnie miał na myśli, spotka go jakaś zła kara, albo krzywda z jej strony.- Nie możemy chyba jednak zrobić nic innego... Tylko nieść Ivana tak jak poprzednio i podpierać Trevora...- zerknęła na stojącego wraz z Oliverem na uboczu chłopaka.- O ile oczywiście jest w stanie iść...- zastanowiła się na głos.
Następnie klaskaniem i okrzykami zmobilizowała wszystkich by wstali i przygotowali się do drogi. Zdopingowała tych, którzy czuli zwątpienie i pouśmiechała się też trochę, aby dodać im otuchy. Jednak... mimo wszystko, to już nie była ich stara Deminda.
Pochód ruszył. Tym razem Kasper i zdegradowany do tej roboty w zamian za Daniela, TJ, niosący nosze z omdlałym kolegą, szli po środku. Zdaniem nowego przywódcy, wyrzucenie ich na sam tył było złym pomysłem. Nikt przecież nie zauważyłby, gdyby któryś z nich zasłabł i został daleko za nimi. A samotność w tym lesie... równała się ze śmiercią. Tuż obok Demindy na czele, szedł Oliver z rannym i ledwo idącym Trevorem. Wyjątkowo nie towarzyszyła mu Misha. Dziewczyna bowiem dotrzymywała towarzystwa Kate, u której posępna mina, spuszczone bezwładnie ręce i powolny, smutny chód nie były czymś naturalnym, a wręcz niepokoiły.
Niektórzy cicho rozmawiali, inni pewnie stawiali kroki, mając nadzieję, że obietnica posiłku jest wciąż aktualna. Jeszcze inni, ci którym nie pomógł doping nowego przywódcy, szli przygnębieni, na granicy rozpaczy. Widzieli przecież jak łatwo, wydać na sobie wyrok śmierci... Ale była tam też osoba... inna niż wszyscy, o której dawno nie było mowy. Oliwia.
Bladolicą dziewczynę, szerokim łukiem omijała aż dwujka uczniów i chyba nie ciężko się domyślić kto taki. Pierwsza była Georgia, której to przecież ukazała się ona jako widmo i zmusiła w pewnym sensie do wciągnięcia kolegów i koleżanek do gry. Drugi był Oliver. Chłopak jako jedyny został zawiadomiony o tym, że zdarzy się coś strasznego. Sama blondynka przecież mu to powiedziała, zanim zniknęła w okolicy biblioteki... Od tamtej pory się jej bał... poważnie bał się tego wszystkiego, a jednak potrafił znaleźć w sobie też odwagę, aby to przetrwać.
Oliwia wlokła się, bo tego chodem nazwać w żaden sposób nie można, prawie na samym końcu grupy. Demindzie najwyraźniej umknął fakt, ze to ta smętna osóbka jest ich głównym celem w grze. Więc ta istota właśnie, podążała za resztą, jasnymi oczami obserwując wszystko co ją otaczało. Wielkie liście paproci, kładące się czasem na drogę, nie dawały zapomnieć, że znalazła się w świecie pełnym dinozaurów. Gdyby była choć trochę żywszą dziewczyną, może czułaby się podekscytowana. Prawda była jednak taka, że Oliwia sama do końca nie znała własnych uczuć. Z jednej strony była wiecznie czymś zmęczona i zasmucona, jakby z góry, od urodzenia była pogodzona ze swoją tragiczną śmiercią, a z drugiej strony skorzystała z szansy na wygranie swojego życia, łaknąc go... Tak naprawdę chciała żyć szczęśliwie, bawić się i normalnie zachowywać... ale chyba już jej przeznaczeniem było, grać żywe widmo.
W pewnym momencie pochód się gwałtownie zatrzymał. Oto przed twarzą Demindy ukazał się kres lasu, którego każdy miał już serdecznie dość. Wysokie drzewa, ustępowały w tamtym miejscu niskim zaroślom i małym, przyjaźnie i dziwnie znajomo wyglądającym drzewkom.
Grupa bez większego problemu przdarła się przez chaszcze i wszyscy zadowoleni z siebie stanęli na bezkresnej niemalże równinie, wedle oczekiwań. Zielona, bajecznie wyglądająca trawa, kołysała się wszędzie na nikłym wietrze. Czuć było jakąś rześką bryzę i zapachy roślinności.
Słońce było, w co trudno uwierzyć, w najwyższym punkcie na niebie. Zupełnie jakby dzień... nie trwał zawsze tyle samo, a losową liczbę godzin. Gdyby faktycznie tak było, gra stałaby się o wiele trudniejsza, bo w końcu tego typu utrudnienia nie są korzystne dla uczestników. Nie można w taki sposób zaplanować nic w czasie, bo a nóż w połowie drogi, gdy mieli iść w świetle dnia, zastanie ich noc... Deminda stała tak, bez ruchu i myślała nad tym dłuższą chwilę. Tymczasem pozostali, nieco się rozeszli, na bezpieczną rzecz jasna odległość i zaczęli rozglądać za obiecanym pożywieniem. W końcu dziewczynę z zamyślenia wyrwała Helen.
-Słonko wielkie, nie chciałabym przeszkadzać...- zaczęła jak to miała w zwyczaju, gestykulując.- Ale wydaje mi się, że powinniśmy zapełnić czymś nasze żołądki, bo bez tego daleko nie pociągniemy.- stwierdziła. Przywódczyni pokiwała głową i ruszyła przed siebie, a inni to widząc wiedzieli już, że chciałaby im coś powiedzeć. Stanęła przodem do wszystkich.
-Dobrze więc.- zaczęła, nie mając pojęcia czy w pobliżu znajdą jakiekolwiek pożywienie.- Trevor obiecał wam posiłek po podróży przez las... Ale obawiam się, że tam właśnie mielibyśmy więcej możliwości, na jego zdobycie.- stwierdziła posępnie. Mówiłaby dalej zapewne na temat tego, jak to niewiele są w stanie zrobić z tym fantem i takie tam inne... ale nagle zauważyła biegnącą w swoim kierunku Anne. Dziewczyna, osoba obdarzona jakimś dziwnym szczęściem do owoców, niosła w dłoniach cztery, ślicznie zaczerwienione jabłka.
-Znalazłam drzewa owocowe niedaleko stąd, na granicy lasu i równiny!- zawołała zadowolona z siebie, zdyszana i zmęczona. Klasa nie mogłaby bardziej cieszyć się na wieść o tym, niż teraz. Od razu ruszyli pędem w tamtym kierunku, za koleżanką, a Deminda z ulgą westchnęła. To odjęło jej z głowy jeden kłopot.
Grupa zostawiła na trawie nosze z Ivanem oraz dwóch chłopców, Trevora i Olivera, dlatego też pani dowodząca, nie zamierzała ich opuszczać. Usiadła na kolanach, tuż obok blond kolegi. Zerknęła na twarz rannego... naprawdę to nie wyglądał zbyt dobrze. Od razu zobaczyła ból i cierpienie... coś co towarzyszyło mu całą drogę.
-Jak się czujesz?- zapytała. Wiedziała jednak, że nie otrzyma żadnej miłej odpowiedzi, typu "W porządku" albo "Wszystko gra". Jednak ze zdziwieniem odkryła, że chłopak nie odpowie jej zupełnie nic, bo przeszywający ból i wycieńczenie, odebrały mu mowę. Zaniepokoiła się... Mimo wszystko Trevor był im wciąż bardzo potrzebny, już nie zwracając uwagi na to, że człowieczeństwo zabrania porzucać kogoś od tak...
-Na początku był w stanie jeszcze ze mną rozmawiać... Teraz tylko jęczy...- oznajmił Oliver, widząc wypisane na twarzy Demindy uczucia. Niepokój wzrusł i pojawiło się także pytanie... Dlaczego nie ma przy nim Mishy?
Tymczasem cała reszta, głodna i wycieńczona, czego nie trudno się domyślić, zbierała te leżące na ziemi jabłka. Prawie wszystkie były zdrowe i pyszne, oprócz wyjątków zamieszkałych przez robaki... Takie aż dwa trafiły się Georgii, która z piskiem wyrzuciła je w powietrze,  a po zderzeniu z ziemią, owoce rozgniotły się, a sok trysnął we wszystkie strony.
Wrócili trzymając zdobycze w rękach, niektórzy już się posilili. Gdy Deminda ich zobaczyła, jej zainteresowanie Trevorem spadło. Podniosła się. Ku jej zdziwieniu, od razu w jej dłoniach wylądował soczysty owoc, który podarował jej Patric. Chłopak z groźnym spojrzeniem ofiarował jej owoc i pospiesznie się oddalił, nie chcąc musieć się tłumaczyć. Dziewczyna natomiast uśmiechnęła się sama do siebie, wodząc za nim wzrokiem. Nie sądziła, że kiedykolwiek stanie się coś podobnego.
Wydarzenie lekko rozproszyło myśli przywódcy, ale powróciły one zupełnie poukładane, wiec mogła szybko zacząć mówić, gdyż miała trochę do powiedzenia.
-Uwaga, słuchajcie wszyscy!- zawołała. Uczniowie podnieśli głowy znad swoich soczystych jabłek, a jedli je jak drapieżnik zdobycz.- Dobrze, że tym razem udało nam się znaleźć te owoce... To znaczy... Tutaj podziękować musimy Anne.- powiedziała, a drobna blondynka uśmiechnęła się i dygnęła skromnie.- Ale potrzebujemy dobrych posiłków, więc nie widzę przeszkód, abyśmy to my zaczęli polować na drobniejszą zwierzynę, żeby móc jeść jej mięso.- oznajmiła. Dla niektórych to był zły pomysł. Zamarli, nie chcąc nawet myśleć o takich krwawych gonitwach. Sami nie powinni stać się czyjąś ofiarą, więc analogicznie czy inne stworzenia mogły padać pod ich uderzeniami?
Najgorzej przyjęła to Kate. Zdążyła ją uspokoić miła rozmowa z Mishą i słodki smak jabłek, ale teraz gdy usłyszała słowo "polowanie" od razu przypomniała jej się mordercza gra stworów nocnych. Jej nogi i dłonie zaczęły lekko drżeć, serce waliło jej jak oszalałe, a przerażony wzrok utkwiła w źdźbłach trawy rosnący pod jej stopami.
-Nie zgadzam się.- powiedziała. Jej głos był wyczerpany, żałosny, a jednak wyraziła się w taki sposób, że wszystkich przeszły ciarki. Deminda przeniosła na nią swoje spojrzenie, ale tamta na nią nie patrzyła, nawet nie drgnęła.
-Ale jeśli nie będziemy pożywiać się mięsem, opadniemy z sił i nigdy nie wyjdziemy z tej gry.- odparł dowódca, wciąż badając rozmówczynię wzrokiem. Chciała móc poznać powód dla którego Kate tak zareagowała, ale nie dane jej to było.
-Nie... Nie... Nie zgadzam się!- teraz z piersi dziewczyny wydobył się pełen rozpaczy krzyk, a na jej policzkach pojawiły się łzy. Misha widząc to wszystko otoczyła koleżankę ramieniem i odwróciła tym samym od niej, całe zainteresowanie. Krótkowłosa mogła spokojnie wypłakać się w ubranie koleżanki. Przerażenie... To ciągle gościło w jej sercu. Była widocznie na granicy szaleństwa...
Deminda wciąż nie znając tego powodu, zadecydowała że polowania będą się odbywały. Wyznaczyła głównie chłopców do tego zadania, między innymi Patrica i Momo, którzy wydawali się najodpowiedniejsi. Doskonale zdałby się także i Trevor, ale jego stan zdrowia... mówił sam za siebie.
Wrzała wielka dyskusja. Potrzeba było dość dużej i zorganizowanej grupy, aby zdobywanie mięsa miało sens i odbywało się z powodzeniem. Wśród osób nie posiadających jeszcze miejsca w tak małej drużynie, która zdawała się być miejscem ekscytującym, zgłaszano się do pomocy przy różnych elementach. Największe wrażenie wywarła jednak wypowiedź pewnej... jak to mówiła Alex, rudej wiewióry.
Księżniczka siedziała na uboczu, na pewnym dużym kamieniu zakładając nogę na nogę. Wyglądała na taką, która nie ma najmniejszej ochoty angażować się w cokolwiek, co działo się przed jej nosem. Gdyby ktoś z zewnątrz spojrzał na nią w tamtej chwili, mógłby bez problemu stwierdzić, że to ona sprawuje nad wszystkim pełną kontrolę, a nie Deminda.
W pewnej chwili jednak, zupełnie nieoczekiwanie Georgia podniosła się i zbliżyła do dyskutujących. Rzuciła im jedno, krótkie spojrzenie, a oni umilkli, głównie z nienawiści do jej osoby. Niektórzy wpadli wcześniej na pomysł ignorowania jej i tylko dlatego, jeszcze znosili jej obecność.
-Będę patroszyć.- stwierdziła krótko, a oni zamarli. Wzruszyła na tą reakcję ramionami i uśmiechnęła się pod nosem. Nikt jej nie zabraniał, więc to właśnie tak zostało ustalone. Dłuższą chwilę jeszcze trwała ta wymowna cisza.
Następnie Deminda zmarszczyła brwi, dokładniej analizując to stwierdzenie Georgii i kiwnęła głową, wydając jej na to zezwolenie. W odpowiedzi usłyszała tylko pomruk zadowolenia, który do złudzenia przypominał też zwyczajne, nieco nieprzyjemne prychnięcie.
Tymczasem rudowłosa krocząc dumnie, z wyraźną satysfakcją, udała się znów do swojego jakże wygodnego siedzenia i ponownie zajęła tam miejsce, patrząc na wszystko z góry. Odczucia klasy co do jej zachowania były... mieszane. Jedni mruczeli pod nosem jaką jest dwulicową żmiją, paskudną osobą, której życie należałoby ukrócić, dosłownie niektórzy chcieli jej śmierci, a drudzy zastanawiali się dość długo dlaczego właśnie to wybrała jako pracę dla siebie. Odpowiedź była prosta.
Jakiś czas temu, pewien chłopak, który niesłychanie podpadł Georgii, mianowicie Momo No Hana, stwierdził, że jest ona osobą nieprzydatną, potrafiącą jedynie wydawać polecenia. Starała się ukryć fakt, jak bardzo zdenerwował, ale jednocześnie zranił ją takimi słowami. Nie chodziło tutaj też o dźgniętą nożem dumę, ale także o uczucia, które bądź co bądź i ona posiadała. Postanowiła więc znaleźć dla siebie zadanie dość trudne, ale też takie na którym by się dobrze znała, zaskakując całą resztę. Owszem, rudowłosa potrafiła patroszyć zwierzęta, a nikt do tej pory nie wiedział o tym. Wuj dziewczyny był wysoko postawionym prawnikiem, ale też specjalizował się w polowaniach, na które ją, jako swoją ulubioną siostrzenicę, zabierał. Uwielbiała spędzać z nim czas, a angażując się w każdą z wypraw, zdobywała coraz to większe doświadczenie. Teraz właśnie ta stara zabawa z bratem jej mamy pozwoliła jej zabłysnąć. Och jakże czuła się dumna.
Rozmyślała właśnie o tym, o przeszłości, a nawet zastanawiała się czy kiedykolwiek uda im się wyjść z gry... i nie zauważyła jak miejsce obok zajmuje cicho poruszająca się, oczywiście specjalnie, Alex. Podciągnęła sobie kolana pod brodę i kątem oka zerknęła na zamyśloną Georgię. Nienawidziła jej chyba najbardziej z klasy. Była to w końcu ta wredna istota, która zamierzała sprzątnąć jej TJ'a z przed nosa.
Po paru minutach takiego siedzenia, gdy kasztanowłosa milczała, z nieznanego powodu, ruda wiewióra wreszcie ją zauważyła. Po pierwsze, gdy jej wzrok powędrował w tamtym kierunku, podskoczyła przestraszona. Tego typu skradanie się w jej pobliże, nie należało do normalnych zachowań.
-Alex?- zapytała. Czuła, że głos jej zadrżał, więc odchrząknęła, wyprostowała się i z góry zerknęła na koleżankę.- Masz do mnie jakąś sprawę, czy zwyczajnie zabierasz mi przestrzeń osobistą dla zabawy?- starała się brzmieć królewsko, za taką uchodziła, za złą i zimną, przecież nie zamierzała tego zmieniać.
-Pomogę ci w tym patroszeniu.- stwierdziła oschle, nawet nie patrząc na swoją rozmówczynię długowłosa. Księżniczka zamarła, z szeroko rozwartymi oczami. Oczekiwała słów wyjaśnienia, czegokolwiek co mogłoby upewnić ją, że to tylko ma jej zaszkodzić w zamierzeniu koleżanki, a jednak... Tamta milczała, z grobową miną, opierając podbródek o kolana. Obserwowała TJ'a, który siedział niedaleko noszy z wciąż nieprzytomnym Ivanem. Był tam zupełnie sam, na tle zielonej trawy, wyglądał niczym jej książę z bajki. Westchnęła może nawet, zupełnie zakochana.
-Przykro mi, że wam nie wyszło.- usłyszała nagle. Na dźwięk tego wrogiego sobie głosu, Alex zazwyczaj dostawała gęsiej skórki, często zbierało jej się na wymioty. Śmiertelny wróg właśnie powiedział... że mu przykro? Chwileczkę... Czy rywalka w miłości powinna wyrazić się w taki sposób?-Anastazja niedawno zapytała mnie, dlaczego chcę ci go zabrać... Ogółem od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że ty również tak uważasz.- tutaj na twarzy Georgii pojawił się uśmiech, który sprawił, że jej rozmówczyni poczuła ponownie wielką nienawiść do niej, ale nie zamierzała przerywać. Poruszony temat był naprawdę bardzo ciekawy.-Nie powiem ci dlaczego czasem tak to wygląda, jakby go podrywała... ale mogę cię zapewnić, że moim zdaniem jesteś jedyną osobą która naprawdę do niego pasuje... a i on bardzo dobrze o tym wie.
-TJ?- mimowolnie rumieniec wypłynął na jej twarz. Właśnie jej wróg... przestał nim być? Czyżby źle ją oceniła i teraz miała tego żałować? Pasują do siebie? Dziewczyna włosami zasłoniła sobie twarz, mając naprzeciwko siebie chłopaka ze swoich snów.- Mówisz, że...- nie potrafiła dokończyć. Czy on też... darzył ją uczuciem mimo, że wyglądał czasem tak obojętnie?
-Och! Właściwie to jeśli miałabym rozmawiać z tobą o jego uczuciach, wolałabym aby to on wyjaśnił ci wszystko na ten temat.- Georgia wstała, a potem odwróciła jeszcze na chwilę przez ramię.- Jeśli chcesz mogę go zawołać.- ale Alex zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy, milcząc. Była oszołomiona i teraz na nowo wypełniło ją wielkie uczucie do chłopaka.
Zerknęła w jego kierunku. Właśnie sięgnął po drugie, soczyste jabłko żeby wgryźć się w nie i wyssać słodki sok. Ten ruch wywołał na twarzy dziewczyny kolejne rumieńce, miała ochotę zapaść się pod ziemię, odnosząc wrażenie, że zaraz wszyscy się dowiedzą. W końcu więcej w tym temacie wiedziała ta ruda wiewióra... Przecież mogła zrobić jej na złość i wszystkim właśnie teraz porozpowiadać... Ale ona tylko spokojnie przechadzała się, znosząc złowrogie spojrzenia. Chyba... Chyba naprawdę Alex pomyliła się co do Georgi...

2 komentarze:

  1. Widzę , że Deminda się rozkręca.. ;p Hmm... Georgia ma szansę na nową przyjaźń^ ^. Wow... chyba nitkt nie umarł w tym tozdziale O.o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Chyba" nikt? ;) Georgia zapewne zmarnuje szansę na tę przyjaźń... hah... A no i dziękuję, że czytasz moje wypociny.

      Usuń