poniedziałek, 22 grudnia 2014

Igrzyska ocalenia rozdział 7 "Przyjazne stworzenie"

Z samego ranka obudziła się tylko jedna osoba, Anne. Światło nie docierało wcale do jaskini podziemnej, więc postanowiła wyjść na zewnątrz. Rozejrzała się, poprzeciągała. Nie zauważyła nic strasznego, tak naprawdę przed wejściem rozciągała się zieloniutka w promieniach wschodzącego słońca polanka, a w oddali wiać było ciemniejsze drzewa. Żądnych wgnieceń trawy, żadnych upiorów wylegujących się po nocnym polowaniu. Zero krwi czy trupów. To było normalne pole.
 Dziewczyna poczuła się od razu bezpiecznie, więc wyszła by poszukać czegoś co nadawałoby się do jedzenia. Wyczłapała się przez wąskie wyjście z jaskini i poszła w kierunku olbrzymich krzewów. Cały czas rozglądała się czy nikt jej nie śledzi. W końcu wśród opadających na ziemię, ciężkich gałęzi spostrzegła małe owoce maliny. Było ich naprawdę dużo więc napchała sobie nimi kieszenie. Sporo też sama zjadła. Zanim się obejrzała zrobiło się późno.
 Pozostali uczniowie obudzili się około południa, dzień który przeżyli był tak męczący, że ich umysły musiały sporo odpoczywać. Nikt nie zorientował się tak od razu że Anne jest nieobecna. No bo jak skoro w jaskini było zupełnie ciemno i ludzie gnietli się nawzajem?
 Linda jedynie szukała w ciemnościach po omacku, jakby szukała czegoś bądź kogoś. Cała była spocona czuć było od niej. Nie przejmował ją jednak ten fakt, ważnym było to że czegoś szukała po nocy w którą miała bardzo zły sen... Ale to co widziała w nocy, nie było dla niej jasne. Księżyc, polana, dziwne włochate cielsko spadające na jakąś zwiniętą postać... na srebrzystej trawie. Czy to była Anne? Linda nie była do końca pewna czy naprawdę wyśniła te sytuację, dlatego też musiała się jak najprędzej dowiedzieć czy jej przyjaciółka żyje. Myśl o jej stracie była czymś tak okropnym, że dziewczyna nieświadomie jej do siebie nie dopuszczała.
- Ał...- jęknęła Kate, gdy ręka Lindy wylądowała na jej głowie. Szybko cofnęła się.- Kto to? Ludzie tu się jeszcze spać próbuje no...- jęknęła. Wymamrotała cicho coś jeszcze i chyba ponownie zasnęła. Blondynka cofnęła się natomiast, tuż pod ścianę. Opierając się o nią dotarła do wylotu jaskini. Od razu poczuła świeże powietrze. Nieco ją ono odprężyło. Gdy podnosiła nogę by wyczołgać się na zewnątrz, usłyszała ciche odchrząknięcie. Spojrzała za siebie. Ciemne oczy wpatrywały się w nią, nie gniewnie, raczej z zainteresowaniem. W pierwszej chwili dziewczyna pomyślała o wilku, który napotkał właśnie nieproszonego gościa. Lecz to szybko wypłynęło z jej głowy.
- Gdzie idziesz?- zapytał właściciel oczu. teraz Linda ujrzała też czarne, krótkie włos mokre od potu. Trevor przeczesał je dłonią zbliżając się do niej.- Nie możemy się rozdzielać.- dodał, starając się zachować spokój. Dziewczyna skinęła głową lekko niepewnie. Jej wzrok powędrował w kierunku wyjścia. Wciąż ponad wszystko chciała wiedzieć czy jej sen był prawdziwy, czy też nie. Musiała porozmawiać z Anne.
- Chciałam tylko wyjść przed jaskinię, nie poszłabym dalej.- zapewniła go. W tej chwili wydał jej się zupełnie jak alfa watahy wilków. Potrząsnęła głową, jej myśli zaskakiwały nawet ją samą. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Poczekaj chwilę dobra? Lepiej żebyśmy zawsze chodzili grupą, nawet jeśli ma nas dzielić jedynie parę metrów.- wyjaśnił Trevor i zniknął w ciemności. Teraz słychać było jak budzi co poniektórych. Nagle też rozległ się głośny szloch. Płakała dziewczyna, piskliwie, zupełnie jakby już traciła głos. Nagle ucichła, ktoś ją uspokoił. Linda była pewna że łkała Anastazja. W końcu straciła przyjaciółkę tak?
 Wszyscy zaczęli wychodzić z jaskini. Widok trawy i świeże powietrze koiło i przebudzało. Nie zmieniało jednak faktu że byli głodni i spragnieni. Co róż słychać było burczenie w brzuchu. Helen czuła się tak okropnie że prawie mdlała, na całe szczęście Alicja dała radę jej pomóc. Obie usiadły, przecież Trevor nie powiedział że nie można tego zrobić. Stał teraz przed wszystkimi, chociaż nie każdy był w jego kierunku zwrócony. Chłopak liczył ludzi których miał pod swoimi skrzydłami. Lecz liczył nie raz, a kilka razy z rzędu. Za każdym razem jego mina była bardziej przerażona niż za uprzednim. Misha, obserwowała go uważnie. Po wczorajszej rozmowie miała więcej odwagi by z nim porozmawiać, ominęła Ivana i stanęła tuż obok przywódcy.
- Co się stało?- zapytała półszeptem, nie patrząc na niego, tylko w dal. On również nie spojrzał na nią, zacisnął pięść.
- Kogoś znów brakuje...- wymamrotał. Czuł się zupełnie bezsilnie. Ile minęło? Doba, a stracili już trójkę? Trevor opuścił głowę, przejechał swoją dłonią po czole. Westchnął, ale nie trudno było odgadnąć jak przerażające uczucia siedziały w nim w tamtej chwili.
- Ej ludzie. Trevor mówi że kogoś brakuje!- zawołała Misha. Chłopak podniósł na nią wzrok zupełnie oniemiały. Nie mogło mu przejść przez gardło to pytanie a ona... Właśnie niesłychanie ułatwiła mu sprawę. Uśmiechnął się ciepło patrząc na nią, lecz ukrył ten gest.
 Wśród uczniów natomiast wzrósł niepokój. Każdy po kolei sprawdzał czy jego najlepsi znajomi są na miejscu. Jedna osoba nieustannie w przerażeniu przepychała się w tę i z powrotem czując się coraz gorzej. Spoglądała we wszystkich kierunkach, na każdego, w dal, wszędzie. Linda biegając tak, wpadając na kolegów i koleżanki... wiedziała już.
- Anne!- zawołała po raz kolejny, ale nikt jej nie odpowiedział. Parę tylko par oczu skierowało się na nią. Ona natomiast upadła na kolana.- Zniknęła... Ona naprawdę zniknęła...- zapłakała. Czuła się tak bardzo bezradnie. Co z tego że wiedziała już kogo brakuje, skoro i tak nie miała pojęcia czy dałaby radę ją znaleźć. Gdzie szukać? Czy jest cała?
- Więc brakuje Anne?- Trevor zbliżył się do klęczącej dziewczyny. Wyciągnął rękę w jej kierunku. Przez cały czas, gdy zaginiona blondynka doszukiwała się zła w Olivii, wszyscy uważali ją za kogoś nad wyraz rozsądnego i ostrożnego. Teraz jednak okazało się, że zupełnie bezmyślnie wyszła gdzieś bez słowa... Zupełnie jak nie ona.
 Misha odsunęła się na bok. Chłopak, którego wciąż miała na oku, zaczynał już jej zdaniem radzić sobie lepiej. Odnosiła wrażenie że wziął sobie do serca jej rady z uprzedniego wieczoru. To sprawiło że uśmiechnęła się, chowając za Demindą.
- Może nie poszła zbyt daleko... jeśli wyszła za dnia.- stwierdził głośno przywódca. Zamyślił się chwilę.- Musimy ją znaleźć.- oznajmił też, czując się za Anne odpowiedzialny. Linda podniosła na niego wzrok. Wszyscy czuli się zdziwieni nagłą zmianą w chłopaku. Niebieskie oczy dziewczyny, mimo że zalane łzami, widziały naprawdę kogoś kto... znajdzie jej przyjaciółkę. Dopiero teraz podniosła się na równie nogi i otrzepała. Alex podeszła do niej tak samo przerażona co Linda, lecz ta druga nie uroniła łez.
- Więc idziemy przed siebie grupą i szukamy zaginionej?- usłyszano nagle trzęsący się, ledwo słyszalny głos. Odezwała się Olivia, patrząc na wszystkich podkrążonymi oczami widocznymi spod śnieżnobiałej grzywki. Gdy już wiedziała że wszyscy jej słuchają, postanowiła rozwinąć swoją wypowiedź.- A co jeśli udała się w przeciwnym kierunku? Wróci tutaj i nas nie będzie, wtedy pójdzie nas szukać. To błędne koło, nigdy w ten sposób jej nie znajdziemy, a przynajmniej nie przed drapieżnikiem.- dodała z powagą. Jej przemyślenia zastanowiły Trevora. Patrząc na to z takiej perspektywy, pomysł szukania Anne wydawał się faktycznie bezsensowny.
- Więc co powinniśmy zrobić?- zapytał. Bosa stopa stanęła bliżej niego. Całe widmowe ciało dziewczyny zatrzęsło się, prawie upadła.
- Poczekać.- szepnęła. Jakoś nie specjalnie każdemu podobała się ta opcja. Jednak ostatnie słowo miał ich kapitan, któremu teraz naprawdę zależało na tym by stracić jak najmniej ludzi. Usiadł więc na niewielkim kamieniu i zapatrzył się w wielką równinę, rozciągającą się przed nimi. Widząc to cała reszta, też zaczęła się pokładać na trawie. Co jakiś czas słychać było jedynie po burkiwanie w brzuchach. Helen leżała, z rękoma na klatce piersiowej i oddychała głęboko by zapomnieć o głodzie.
- Tamta chmura...- zaczęła i znów wzięła wdech świeżego powietrza.- ...wygląda zupełnie jak rower co nie? Al?- wskazała na obłok unoszący się centralnie nad nimi. Alicja zaśmiała się krótko i klepnęła przyjaciółkę.
- A tamta jak mój telefon.- dodała, widząc zwykły prostokąt na sklepieniu. Od tamtej chwili obie już leżały, zajęte w pełni szukaniem dziwnych kształtów chmur. Ale tylko one bawiły się w ten sposób. Widząc że obie wciąż są razem i śmieją się, Anastazja posmutniała znów i zebrało jej się na płacz.
 Po paru długich minutach krzewy na lewo pod jaskini zaczęły niepokojąca poruszać się, jakby coś dużego usiłowało wyjść z nich na polanę. Parę dziewczyn poruszyło się niespokojnie, chłopcy zerwali się na równe nogi, gotowi chyba rzucić się na to coś. Jedynie Patric siedział wciąż rozdrabniając w palcach źdźbła trawy.
 Niespodziewanie pośród gałęzi i liści wielkiej rośliny ujrzeli jasne kosmyki włosów. Delikatna dłoń sięgnęła przed siebie, by przedrzeć się dalej. Wtedy wszyscy zobaczyli ze na jej palcach są czerwone ślady... czy to krew? Linda jakoś najprędzej ocknęła się, widząc całą sytuację.
- Anne!- wrzasnęła i wbiegła pomiędzy chłopców by dostać się do przyjaciółki. Złapała ją za ramię by pomóc. Rzekoma poszkodowana, jedynie wyswobodziła się z uścisku.
- Linda? Uważaj wysypią mi się!- oznajmiła, wyraźnie dając jej do zrozumienia że ma się odsunąć. Wtedy dopiero cała sylwetka krótkowłosej blondynki ukazała się światu. Jej palce były naprawdę okropnie czerwone i ociekały... sokiem. Wszystkim aż ślinka pociekła gdy ujrzeli zapakowane w wielki liść maliny. Większość cieszyła się też z tego powodu, że ich zguba odnalazła się cała i zdrowa.
- Anne?- Alex zbliżyła się do nich.- Nic ci nie jest? Jakie szczęście.- uśmiechnęła się, chciała przytulić przyjaciółkę, lecz ta odsunęła się, wskazując na maliny. Nie miała ochoty mieć na bluzce ciemno-różowej plamy. Położyła zawiniątko na trawie.
- Jasne, ze mną wszystko w porządku.- uśmiechnęła się. Wtedy jej wzrok powędrował na klasę.- Em... Martwiliście się?- zdziwiła się widząc ich miny. Nieco ją to zmieszało.
- Tak.. Ale w tej chwili to nieważne. Dobrze że jesteś cała.- oznajmił Trevor, nieobecnym wzrokiem patrząc na nią. Wtedy głośno zaburczało mu w brzuchu o Anne przypomniało się coś ważnego.
- A właśnie!- podskoczyła zadowolona.- Niedaleko rośnie malina. Przyniosłam wam trochę owoców, bo pomyślałam że będziecie tak samo głodni jak ja byłam. Widzę i słyszę że się nie myliłam co?- powiedziała i zaśmiała radośnie. Nie było wtedy powodów do zmartwień. Może jedyne smutne myśli które komuś chodziły po głowie to Evan i Amelia, ale głód zdawał się być silniejszy od nich. Gdy Helen usłyszała słowo jedzenie, zerwała się na równe nogi podbiegła do Anne. Od razu razem z paroma osobami skosztowała słodkich owoców, a ich sok spłynął jej po palcach. Była to wyjątkowo soczysta odmiana.
 Z wielką radością wszyscy skosztowali miłej niespodzianki, jaką zaserwowała im Anne, jednak nikt tak naprawdę się nie najadł. Na jakiś czas zasycili swój głód... To wszystko. Jednak mimo to, naprawdę miła atmosfera zapanowała na jakiś czas, podczas gdy klasa usiadła sobie na trawie, nie będąc świadoma wszystkich tych niebezpieczeństw jakie czyhają na nich w każdej chwili.
 Spokojny wiatr poruszał niskie gałęzie zarośli, te wyższe o wiele mniej się bujały. Słońce świetlało już niemalże wszystkie kłosy trawy, nagrzało także drobne głazy. Było tak przyjemnie, jak w jakieś letnie, leniwe popołudnie. Z ust którejś z osób wymknęło się ciche, wolne ziewnięcie. Oczy same się zamykały, pod ciężarem powiek, mimo że wszyscy byli tak naprawdę wyspani. Prawie wszyscy. Trevor nie spał niemalże całą noc zmartwiony ogółem i powagą sprawy.
 Krótka chwila, mocniejszy wiatr trwający zaledwie ułamek sekundy, zbudził czujność w grupie. Przywódca zerwał się na równe nogi, dotarła do niego z powrotem zagubiona pewność że zaraz coś ich pożre. Rozejrzał się uważnie, a ponieważ nic nie usłyszał ani nie zauważył, zląkł się. Czy w tej krainie nie ma żadnych innych stworzeń, prócz wielkiej bestii jaką napotkali uprzedniego dnia? Martwiło go to...
- Dobra. Koniec odpoczynku. Niech mnie teraz wszyscy posłuchają.- powiedział donośnie i czekał, aż wszystkie pary oczu zwrócą się ku niemu. Prędko tak właśnie się stało, wielu widziało w nim wzór oraz tymczasowy autorytet. Odchrząknął, układając swoje myśli.- Po pierwsze, jesteśmy tak słabi jak dżdżownice na asfalcie. Musimy znaleźć, zrobić, obojętne w jaki sposób jakąkolwiek broń.- powiedział, po czym na chwilę urwał, a parę głów pokiwało ze zrozumieniem. Ktoś jeszcze coś dopowiedział z uznaniem, ale nie było to wcale istotne.- Po drugie, Anne mimo że napędziła nam stracha świetnie się spisała znajdując jedzenie. Gdy tak teraz o tym myślę, powinniśmy rozdzielić pomiędzy siebie obowiązki.- przymknął oczy wyraźnie zmęczony w tym miejscu, westchnął cicho i spojrzał na klasę. Oczekiwał jakiejś odpowiedzi na jego słowa. Chwilę jednak to zajęło, zanim ktokolwiek odważył się wyrazić swoją opinię. Któż inny mógł się wypowiedzieć, jak nie Georgia? Przeminęły chwile, w których czuła się zmieszana, jej duma i honor powróciły wraz ze słońcem.
- To genialny pomysł.- powiedziała z uśmiechem, po czym podniosła się i ustawiła obok Trevora. Wiele osób krzywo na nią patrzyło, jeszcze inni odwrócili wzrok, ale nie żeby szczególnie zwracała na t uwagę.- Jako, że już stoję...- tu zaśmiała się niczym słodka, mała dziewczynka, naumyślnie udając nieco głupią.- Wyrażę swoją opinię co do tego, co ja powinnam robić. Naturalnie najlepszą rolą dla mnie będzie...- tu wzięła głęboki oddech, aby wszyscy w napięciu czekali na dokończenie tego zdania. Niestety ktoś nie dał jej dokończyć... Momo No Hana... Nowy, niewiele znaczący zdaniem Georgii chłopak... właśnie porządnie sobie u niej nagrabił.
- Z pewnością wolałabyś nie robić zupełnie nic.- wymamrotał trochę zbyt głośno, jak na takie słowa. Rudowłosa gdyby mogła, z pewnością nastąpiłaby mu na odcisk i zmiażdżyła. Jednak usiłowała opanować się wewnętrznie i zaśmiać, jednak wtedy właśnie zagłuszyły ją inne głosy. Nieoczekiwanie jakaś postać potrąciła ją i Georgia została wypchnięta na obrzeża grupy. Z centrum zainteresowania skończyła na uboczu. Założyła więc ręce, coś bąknęła pod nosem i usiadła na miękkiej trawie.
- Zgłaszam się jak najprędzej do zbierania owoców. Nie macie pojęcia jakie to przyjemne!- zawołała Anne, wyrywając się z tłumu. To jej wypowiedź najwyraźniej usłyszał Trevor, a więc od razu się zgodził. Uprzedził jednak, że powinna być pewna co zbiera, zanim po to sięgnie. Każda roślina może być trująca.
 Do tego samego zadania zgłosiła się także Linda, chcąc móc zawsze pilnować przyjaciółki. Wiadomo było, że stanowisko w grupie nie zmieniało faktu iż nie wolno im było się oddalać tak zupełnie i bez słowa. Wiadomo, to było dla nich nader oczywiste. Momo i TJ zgłosili się do polowania. Oboje stwierdzili, że wypłoszenie drobnej zwierzyny i wypatroszenie jej gdy już jakąś znajdą, to będzie pestka. Misha, Alex i Anastazja zaoferowały, że zajmą się bronią. Sprzęt z długich patyków i kamieni, związanych czymś długim byłby im bardzo przydatny, a wiec i na tę propozycję przystał przywódca.
 Jeszcze inni zajęli się obroną, inni dołączyli do Anne i Lindy, a Georgia faktycznie w końcu... nie robiła nic. A więc wszyscy mieli jej to za złe. Dziewczyna nawet nie zasugerowała, że na coś może się przydać. Milczała jak grób, być może ciężko w głębi urażona wypowiedzią Japończyka? Nie była pewnie nawet sama do końca pewna.
 A gdy południe się skończyło, słońce zniżyło się znacznie, a długie cienie pobliskiego lasu zaczęły pożerać polanę, Trevor zdecydował się wyruszyć znów. Ustawił wszystkich w szeregu, a niektórzy mamrotali, że czują się jak w wojsku. Jednak tak naprawdę nikt nie mógł nie przyznawać mu racji, to było konieczne. Czy ktokolwiek chciał zginąć rozszarpany przez potwora, zdecydowanie nie.
 Grupa wyszła więc powiedzmy najedzona i mniej więcej wyspana z miejsca noclegu. Szczerze powiedziawszy każdy martwił się o kolejną noc i następne schronienie, bo przecież nie zawsze trafią na coś w po dobie. I co wtedy? Malowała się przed oczami nocna rzeź i ucieczka przed łaknącymi krwi istotami. Aż na plecach mieli ciarki, myśląc o takich rzeczach. Fakt, że wkraczali grupą w ciemną otchłań lasu też nie polepszał im nastrojów. A nóż zaraz znów jakieś wielkie cielsko wyskoczy na nich i będzie usiłowało pożreć większość, jeśli nie całość? Już poprzednio stracili w taki sposób dwójkę przyjaciół... Czy byli gotowi się obronić, albo uciec? Wolne żarty, ich stan się wcale od poprzedniego wieczora nie poprawił. Ciągle byli słabi. Misha i jej mały zespół nie zdążyła jeszcze zrobić broni. Małe, liche dzieci wystawione na tak wielką próbę. Albo wszyscy przeżyją, albo zginą. Dzięki wielkie, a co z indywidualistami?
 Stąpali powoli, ostrożnie. Każdy starał się wydawać jak najmniej odgłosów, niektórzy bardziej spanikowani ograniczali nawet oddychanie. Jednak niebyli świadomi woni malin jaka się za nimi roznosi, ani tego że nie od nich zależy czy coś ich znajdzie czy też nie. Tak naprawdę nie mieli na nic wpływu.
- Boję się...- szepnęła cicho Anastazja, depcząc niemalże po piętach Georgi. Nie ma co ukrywać, że po tych ostatnich wystąpieniach po prostu się przykleiła.- Odnoszę wrażenie, że jestem następną ofiarą...- jęknęła przerażona. Za dużo na ten temat myślała, a to było widać. Dlatego też rudowłosa zwyczajnie spławiała ją potakiwaniem.
 Szli... Drzewa w dalszych częściach lasu porastały go coraz rzadziej. Nadzieję mieli oni wszyscy, że niebawem trafią na bezkresną prerię pełną jezior, rzek i sadów. Jednakże łatwo było odgadnąć, że wcale nic takiego ich nie spotka. Zupełny brak istot sugerował raczej, że nie ma tam takich udogodnień. Gdyby były, stworzenia przyjemne i urocze zasiedliłyby okolicę.
 W temacie właśnie takich zjawisk... Nagle zarośla zaszeleściły dość znacząco. Pochód jednogłośnie stanął, przerażony. Przywódca, posługujący się od jakiegoś czasu kijem miast jakiejkolwiek broni, wysunął go przed siebie i czekał. To nie było duże... Mogło im sięgać co najwyżej do kolan. Nie mogli jednak wykluczyć, że ma setki zębisk i pojemny żołądek. Wstrzymali oddech, oczekując. Kilka minut nawet nic się nie działo, w końcu jednak, pierwsza para białych kopyt wynurzyła się z zarośli, za nimi druga. Zaskoczenie zajęło miejsce strachu, przynajmniej po części. To coś, co wyszło im na spotkanie, było stworzone chyba na wzór jelenia albinosa. Miało długie, śnieżnobiałe poroże ozdobione drobnymi jakby kryształkami czy po prostu prześwitującymi naroślami. Budowa ciała tego czegoś, przypominała kota, jedynie czystego, z długą sierścią. Natomiast pysk... Istota ta  z pewnością nie dałaby rady zjeść ich w oka mgnieniu, ani przełknąć tak spokojnie. Miała mało zębów, na dodatek była to szczęka roślinożercy i to zdecydowanie. Oczy jelonka spoglądały w kierunku wysuniętego kija zlęknione. Drobne ciałko drżało.
- Zostaw go... Trevor on nam nic nie zrobi...- szepnęła pełna litości Deminda. Mimo że przywódca niechętnie przystawał na niektóre prośby grupy, był w końcu od tego, aby nimi rządzić, ale zarazem słuchać, a więc opuścił broń. Wszyscy z zauroczeniem przyglądali się ośmielającemu stworzeniu. Z niechęcią podeszła do niego tylko Misha, co dziwne, bo zazwyczaj łatwo było wmówić jej że coś jest bardzo urocze.
 Klasa ruszyła więc dalej, nie lękając się już tak bardzo lasu. Skoro coś takiego dało radę wieść tam spokojne życie z pewnością i oni mogli przedostać się przez drzewa bez większych przeszkód. Mieli rację, nic więcej nie stanęło im na drodze. Jednakże była zupełnie inna rzecz, niepokojąca część osób. Jelonek albinos podążał za nimi krok w krok, wesoło przyglądając się ich poczynaniom. Czy nie było to, wszak urocze, ale też dzikie zwierzę? Jaki miało powód by działać w taki sposób? Połowa nawet o tym nie pomyślała, Misha głowiła się nad tym natomiast najmocniej.
 Przez wierzchołki drzew widać było słońce chylące się ku zachodowi. Z każdą chwilą, gdy robiło się coraz ciemniej w oddali słychać było ciche pomrukiwania i ryki, to nocny las budził się do życia. Czy byli to ci wszyscy zabójcy, o których uprzedzała ich kobita na początku "gry"? Prawie na pewno tak. A więc trwoga napełniła ich serca. Szli jednak dalej, nie mogli się zatrzymać. Żywili nadzieję, że niebawem trafią na schronienie. Tak też się stało. W środku puszczy, która nocą nie była już tak urocza i przyjemna jak za dnia, znajdowała się niewielka wolna przestrzeń ze wszystkich stron porośnięta drzewami. Ale gdyby to były takie zupełnie zwykłe drzewa, zapewne nie były by wspomniane, nieprawdaż? Otóż to. Każde z nich było tak spróchniałe, że wewnątrz można było się spokojnie ukryć, przespać. Idealne kryjówki, na dodatek na tyle duże, aby wszyscy się zmieścili, zajmując zaledwie trzy rośliny.
 Trevor podzielił grupę na trzy zespoły. Każdy z nich miał w sobie osoby słabsze oraz silniejsze, aby wszystko dobrze zrównoważyć. Wybrał też, niemalże w ostatniej chwili odpowiednie schronienia, gdyż drapieżnicy byli już tuż tuż. Pozostał im jedynie problem śnieżnobiałego stworzenia, które w pierwszej chwili samo zostało na środku polany, narażone na śmierć.
 Otóż pojawiła się jedna osoba, zdolna zawołać je do siebie. Anastazja. Pełna tęsknoty za Amelią pragnęła w nocy wtulić się w stworzenie i zasnąć z nim. A więc zachęciła je do zagrzania miejsca w pniu wielkiego drzewa. Nie wszyscy byli przychylni, ale w końcu przyjęli istotę z uśmiechem. A ona zasnęła od razu, pomrukując uroczo i niemalże niesłyszalnie. Była tak malutka i cieplutka, że od razu zrobiło się przyjemniej. W końcu, to było takie urocze, przyjazne stworzenie.

1 komentarz:

  1. Naprawdę zapowiada się interesująco :) Trevor i Misha :3 , jestem ciekawa co za pomysł miała Georgia... A co do tego zwierzaczka...hmmm...Mogę się mylić ,ale mam co do niego dziwne przeczucie....

    OdpowiedzUsuń