niedziela, 20 października 2013

"Życzenia małolata" Rozdział 1

 Cześć. Nazywam się Kevin i jestem bardzo niezrównoważonym dzieciakiem, który od niedawna wpada w coraz większe problemy. Zaczynając od tych szkolnych, kończąc na włamaniach do sklepu.
 Byłoby wszystko w porządku, gdyby nie to że za każdym razem przyłapuje mnie policja. No dobra. Jestem złodziejem. Czasem jednak nic nie mogę poradzić na to że mam ochotę wejść do jakiegoś spożywczego i najeść się... pianek. Mam do nich słabość, choć to może być nie odpowiednie słowo. Mam na ich punkcie bzika. Nikt mi w to nie wierzy.
 Ciężko żyje się komuś, kto osadzany jest o tak beznadziejne kłamstwo. Jednak to najmniej mi przeszkadza.
 Idę przez życie bardzo dziarsko i nie oglądam się za siebie. Mam już nawet własnego prawnika, którego załatwił mi mój wujek z Włoch. To równy gość, mówię oczywiście o moim prawniku, choć wujek też jest spoko.
 A no i zapomniałbym, mam dziewięć lat. Czad co nie? Ostatnio odkryłem że moje życie zaczyna się teraz dopiero i tak naprawdę! Nie dlatego że jestem w coraz lepszej bardziej wymagającej klasie, ani nie dlatego że jestem wyższy. To nie w tym rzecz. Zacząłem zauważać że moi koledzy... cóż oni boją się ze mną kłócić. Heh, pewnie zdają sobie sprawę że jestem "kryminalistą". Tylko sza bo to tajemnica, ale nie skrzywdziłbym muchy. Nie wliczając pająków, o to wyjątkowo przebrzydłe i owłosione stworzenia.
 Wracając do mojego życia i tego do czego zmierzam. Już niebawem miały być moje urodziny. Cieszyłem się jak głupi. Te dziewiąte, moja szczęśliwa liczba. Zmieniłem zdanie co do niej, ale o tym później.
 Czekała mnie przygoda mojego życia, a zaczęła się ona tak banalnie i naturalnie jak żadne z moich przeżyć.

 
 Był słoneczny poranek. Ledwo się obudziłem, podniosłem się na równe nogi i podbiegłem do kalendarza. Tak! To miało być tego dnia. Moje dziewiąte urodziny. 
 Zbiegłem po schodach na dół i przekroczyłem próg kuchni. Mama zmywała naczynia po porannej kawie. Uśmiechnąłem się do niej promiennie.
- To dziś. Kevin. Pewnie bardzo się cieszysz?- zapytała równie zadowolona. Wiem, ja wiem że rodzice zazwyczaj są wściekli za takie wybryki jak moje... moi najbliżsi nie wiedzieli o moich potyczkach z policją... Nie dlatego że bałem ie im o tym powiedzieć, nie w tym rzecz.
- Tak. Nie mogę się utrzymać przy ziemi!- zaśmiałem się i przytuliłem do niej. Ona wytarła dłonie w niebieską ścierkę wiszącą na ścianie i odwzajemniła uścisk.
- Dobra, ja już lecę. Umówiłem się z panem Angiem na urodzinowy spacer po jego lesie.- powiedziałem odsuwając się. Mama pogłaskała mnie po głowie i zamknęła oczy. Po chwili je otworzyła.
- Dużo czasu z nim spędzasz.- powiedziała uśmiechnięta. Kiwnąłem głową. Racja, ale ona nie wiedziała że jest moim prawnikiem. Wybiegłem z kuchni jak w skowronkach.
- Baw się dobrze!- zawołała za  mną, a ja wybiegłem z domu.
 Tak ubrałem się. Oszczędzę wam opisów mojego ubierania się.
 Przemierzałem Corkcrove przeskakując kałuże. Myślałem o torcie urodzinowym i gościach ubranych w rzeczy jakich nie nosi się na co dzień. Uśmiechałem się, szczerzyłem niemal na obrazy jakie malowały mi się przed oczami. Do Anga, wybierałem się po to by porozmawiać o zbliżającej się rozmowie z szeryfem policji w moim miasteczku, Delly. Taka kontrola jak u lekarza. Jednocześnie chciałem spędzić z nim trochę czasu w jego lasku za miastem. Było tam naprawdę przyjemnie, i uwielbiałem to miejsce. Było niemalże zaczarowane, choć nie bo to zbyt dziewczęco brzmi... więc było wyczesane w kosmos.
 Gdy dotarłem do kamienicy w której mieszkał, zatrzymałem się i spojrzałem w górę. Zrobiłem to ze względu na wielką płaskorzeźbę smoka szykującego się do ataku, nad wejściem. Lubiłem wpatrywać się w nią i wyobrażać sobie siebie na grzbiecie takiego stworzenia.
 Nagle drzwi się otworzyły i wyszedł z nich mężczyzna, o niestrzyżonych już dawno czarnych włosach i mocnej posturze. Miał na sobie kurtkę z brunatnej skóry, a w ręku trzymał teczkę.
- Cześć Kevin.-powiedział uśmiechnięty. Podobnie jak mnie, dopisywał mu humor. Nie sprawiałem mu kłopotów dobre trzy tygodnie i zaczął wierzyć że mogę się zmienić. Nie żeby to było nie możliwe, ja też zacząłem.
- Witaj Ang.-odpowiedziałem i doskoczyłem do niego. Był dla mnie jak wujek, jak drugi wujek. Poklepał mnie po plecach i prowadził do srebrnego Jeepa stojącego przy ulicy. Wyszperał kluczyki z kieszeni i samochód zamrugał światłami na powitanie. Wsiedliśmy do niego i ruszyliśmy w drogę.
- No co my dziś mamy za dzień?- zapytał gdy wyjechaliśmy na szosę. Zamrugałem zadowolony.
- Czyżby rocznicę moich trzech tygodni nie sprawiania problemów?-zapytałem żartobliwie. Klepnął mnie w ramę.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Kevin.-powiedział. Uśmiechnąłem się, byłem wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na ziemi. Wyjrzałem za okno. Dookoła nas rozciągały się drzewa. Byliśmy już niedaleko.
- Dziękuję.- powiedziałem z wdzięcznością.
 Minęliśmy drogę biegnącą do wsi Uddy i skręciliśmy w następną. Była nieco nierówna i zalana wodą, ale jeep doskonale sobie z nią poradził. Zatrzymaliśmy się przy małej drewnianej chatce z ogródkiem. Wysiedliśmy, a Ang otworzył nam drzwi.
 Usiadłem na kanapie ustawionej w rogu. Chwilę później, mój prawnik przyniósł swoja teczkę. Odpiął ja i wyjął kilka urzędowych papierów.
- Moje wykresy i spostrzeżenia wskazują na to że zszedłeś na dobrą drogę.-powiedział. Uśmiech na moment opuścił jego twarz. Niebawem jednak wrócił.
- Czyli wszystko jest w porządku?- zapytałem z nadzieją. Skinął głową. Niemalże wybuchłem z radości. Chciałem zapomnieć o tym wszystkim. Zacząć nowe życie dziewięciolatka.
- Jak będzie? Idziesz popływać?- zapytał roześmiany i wskazał głową za okno, gdzie rozciągał się piękny, jasny i niewielki staw. Zaśmiałem się. On również wybuchnął śmiechem.

- Jeszcze trochę i będzie cieplej.-powiedział, jakby to było obietnicą. Chciałem już pozbyć się kurtki zimowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz